Komentując nieznane dotąd fragmenty zapisu rozmów z kokpitu Tupolewa, buduje gazeta nową narrację w sprawie katastrofy. Teraz, w tej nowej narracji, pilot, którego wcześniej wielokrotnie beztrosko obwiniała, staje się ofiarą niezdecydowania śp. prezydenta. Bo, twierdzi „Wyborcza", to do Lecha Kaczyńskiego należała decyzja o odejściu na lotnisko zapasowe. I pilot czekał na tę decyzję. A ona nie zapadła. Aż do końca...
Do przedwczoraj obowiązywała na Czerskiej wersja dokładnie przeciwna. Do przedwczoraj śp. Lech Kaczyński nie miał prawa wtrącać się w decyzje co do lądowania. Do przedwczoraj, jeśli się wtrącał, to wywierał na pilotów niedozwoloną presję. „Presją pośrednią" był sam fakt jego obecności na pokładzie. Lot do Gruzji, kiedy to śp. prezydent miał czelność namawiać pilota na wybór innego lotniska, przywoływany był przez gazetę uporczywie przy każdej okazji, z niedwuznaczną sugestią, iż zgubny zwyczaj narzucania się przez śp. prezydenta pilotom ze swymi zachceniami musiał w ten czy inny sposób stanowić przyczynę tragedii.
A wczoraj, licząc ? zapewne niebezpodstawnie ? na brak pamięci i bezmyślność swych wyznawców Czerska znalazła winę śp. prezydenta w tym właśnie, że nie podjął decyzji. Bo to on właśnie, dostosowuje „Wyborcza" swą narrację do ujawnianych faktów, miał obowiązek zadecydować o tym, czy i gdzie lądować. Piloci na to czekali, a Kaczyński decyzji nie podejmował, no i... Tak czy owak, w taki czy inny sposób, jedno tylko dla „Wyborczej" pozostaje niezmienne: winny tragedii musiał być on.
Szkoda słów na komentowanie wygibasów propagandy nienawiści wobec ofiar niewyjaśnionej tragedii. Twierdzenie, że to śp. Lech Kaczyński powinien był podjąć decyzję jest równie nieprawdziwe, jak wcześniejsze twierdzenie, że nie miał prawa jej podejmować. Prawda jest taka, że nie wiadomo było i nadal nie wiadomo ? kto w podobnych sytuacjach ma decydować. Pilot, ktoś znajdujący się na ziemi, „główny pasażer" – a może ktoś jeszcze inny? W krajach zachodnich procedura określa to bardzo jasno: bieżące decyzje podejmuje tzw. szef misji, oficer najlepiej zorientowany w sytuacji i warunkach bezpieczeństwa. I nikt, nawet sam prezydent, nie ma prawa tych decyzji zmieniać; rozliczanie szefa misji możliwe jest po jej zakończeniu. W naszych procedurach nie ma takiej funkcji, praktycznie nie ma zresztą, prawdę mówiąc, procedur, wszystko oddano improwizacji. I mimo tragedii, nikt jak na razie ? przynajmniej o niczym takim nie słyszałem ? nie próbował tego naprawić.
Bez względu na to, jakie były bezpośrednie przyczyny tragedii, ten brak procedury i jasnego wyznaczenia, kto ma podjąć decyzję, był niewątpliwie jedną z istotnych okoliczności katastrofy. O tym powinno się pisać. Jeśli pisze się uczciwie, jak dziennikarz, a nie jak propagandysta zobowiązany za wszelką cenę wskazać z góry wyznaczonego winnego.