Być może taką sytuację przeżywamy właśnie teraz. Być może zrzeczenie się części suwerenności – element wizji, zaprezentowanej przez ministra Sikorskiego w Berlinie – jest nieuniknione. Być może alternatywa – pozostanie poza „twardym jądrem" Unii – niesie z sobą zagrożenia nieproporcjonalnie większe.
Być może. Ale coś mnie jednak niepokoi.
Niepokoi mnie otóż to, że kryzys – nawet największy kryzys – nie unieważnia, nie kończy polityki, która polega przecież na ugrywaniu różnego rodzaju zysków dla reprezentowanych przez polityków państw czy ideologii. Obecny kryzys jest bez wątpienia potężny, ale nie stanowi pod tym względem wyjątku. I główni europejscy aktorzy, działając konsekwentnie, mogą – w jego cieniu, pod jego pretekstem – ugrać wiele postulatów, których dotąd ze względu m.in. na opór mniejszych partnerów ugrać im się nie udawało.
A socjolodzy i politolodzy dobrze wiedzą, że bardzo skuteczną metodą skłonienia kogoś (państw, społeczeństw), aby zgodził się na coś, czego nie chce, jest wytworzenie atmosfery „odjeżdżającego pociągu". Jeśli teraz nie wskoczysz do wagonu (czy wręcz: s am nie dorzucisz węgla do kotła), to już nie pojedziesz. Zostaniesz na peronie, po którym już za chwilę zaczną hasać Kozacy.
Wytwarzanie atmosfery kontrolowanej (kontrolowanej, rzecz jasna, przez rozgrywającego) histerii bardzo dobrze służy realizacji celów tegoż rozgrywającego. Chciałbym mieć pewność, że rządzący moim krajem zdają sobie sprawę z tego elementarza sytuacji negocjacyjnych.