Kto zyskał w zeszły weekend? Choć wydawałoby się oczywiste, że o. Tadeusz Rydzyk, który wyciągnął na ulice stolicy kilkadziesiąt tysięcy osób w obronie telewizji Trwam, mam wrażenie, że jednak politycznie na tym przedsięwzięciu stracił. Owszem pokazał, że murem stoją za nim liderzy prawicy, jednak prawica ta jest podzielona i zwaśniona. A zatem cel, jaki postawił sobie jakiś czas temu - by ją zjednoczyć - nie został osiągnięty.
Nie jest to już pierwszy raz, gdy terenem budowania lub klejenia sojuszu prawicowego jest Kościół. Wszystkie te próby jednak kończyły się niczym. Bo przywództwo polityczne polega na tym, że albo ktoś ma siłę lub charyzmę by innych sobie podporządkować, albo rachunek polityczny sprawia, że ugrupowania dochodzą do kompromisu i budują sojusze. Trudno kogoś namówić za piękny uśmiech do porozumienia.
A sprawa podziału na prawicy jest niezwykle symptomatyczna. Mam wrażenie, że nie ma ona charakteru w żadnej mierze ideowego, ani demokratycznego, lecz wyłącznie strukturalny. Ziobrę, Kowala i Kaczyńskiego nie dzielą poglądy. Nie pokłócili się dlatego, że na serio przeszkadza im sposób sprawowania władzy w PiS. Problem strukturalny polega na tym, że Kaczyński stracił możliwość skutecznego budowania jednolitego prawicowego bloku. Pod tym względem warto się przyjrzeć Platformie. Tusk w budowaniu partii jest nie bardziej demokratyczny od szefa PiS, raczej bardziej bezwzględny. Potrafi przeciwnika najpierw odizolować, a dopiero potem wyrzucić. Kaczyński pozwalał, by od Pi-Su odpadały kawałki. Tak było z Prawicą Rzeczpospolitej, tak było z Polską XXI (która w większości do PiS wróciła), z PJN i ziobrystami. Jedynym odosobnionym a potem porzuconym był Marcinkiewicz. Potem było tylko gorzej.
Wyrzuceni przez Tuska najczęściej wypadali z polityki. Frakcje, które odeszły od PiS w polityce zostają i odbierają mu choćby i kilkadziesiąt setnych procenta, lecz w efekcie nie pozwalają mu na razie dogonić Platformy. Sęk w tym, że ta słabość PiS-u jest największą siłą secesjonistów, a ściślej nie tych, którzy odeszli, lecz ci, którzy zostali wyrzuceni.
Jeśli Kaczyński dziś ugnie się i przyjmie na łono partii ziobrystów czy pejotenowców, straci mir we własnej partii, bo będzie musiał znieść ambicje innych liderów. Ale jeśli tego nie zrobi, prawdopodobnie nie wygra wyborów. To sytuacja bez wyjścia. I żadne "Zbyszku", ani "Jarku" tu nie pomogą.