Sprawa była w oczywisty sposób dęta; mające potwierdzać oskarżenia dokumenty zawierają w większości sformułowania typu „otrzymałem tę informację od mojego oficera, który przyjaźnił się z jednym z oficerów GROM-u" (tak gen. Edward Wejner, zdymisjonowany na krótko przed czerwcem '92 dowódca Nadwiślańskich Jednostek Wojskowych MSW, mówił o „wiadomości" nt. rzekomo przygotowywanego zatrzymania Lecha Wałęsy).
„Zamach", informacje o którym intensywnie rozpowszechniali bezpośrednio po tej dacie polityczni wrogowie obalonego gabinetu i współdziałające z nimi media, był przedmiotem badań specjalnej komisji sejmowej i prokuratury wojskowej. Zakończyły się one na niczym. Co samo w sobie czegoś dowodzi, jeśli przypomnimy sobie ówczesną atmosferę w kraju.
Nie byłoby litości
Minister - szef URM - Jan Rokita mówił wtedy, że nie wolno dopuścić, aby środowiska skupione wokół Olszewskiego odegrały poważniejszą rolę w życiu publicznym, dlatego „należy je politycznie izolować". „Ich działalność bowiem staje się coraz częściej czynnikiem szkodzącym interesom państwa polskiego, grupy Olszewskiego działają już na granicy prawa. Jeżeli ją przekroczą, państwo ze swoją siłą powinno im się przeciwstawić". Pod pewnymi aspektami język ówczesnej nagonki na antywałęsowska prawicę potrafi zaszokować nawet dziś, w dobie wdeptywania w ziemię PiS-u. W jakimś stopniu odzwierciedlał on praktykę. Były to czasy działalności specjalnego UOP-owskiego zespołu Jana Lesiaka, inwigilującego owe „działające na granicy prawa" legalne ugrupowania i prowadzącego wobec nich działalność destrukcyjną. Czasy słynnej UOP-owskiej "Instrukcji 0015", zezwalającej służbom specjalnym na werbowanie konfidentów w legalnych partiach. Nienawiść wobec antywałęsowskiej prawicy łączyła wtedy potężny ośrodek prezydencki, większość koalicji tworzącej rząd Suchockiej z Unią Demokratyczną i Kongresem Liberalno-Demokratycznym na czele i chyba jeszcze bardziej przygniatającą większość mediów.
Przypominam to wszystko po to, by stwierdzić, że nikt kto dobrze pamięta tamte czasy nie może mieć wątpliwości co do tego, że gdyby władze zdobyły wówczas jakikolwiek dowód, czy bodaj poważniejszą poszlakę na rzecz tezy iż „olszewicy" planowali zamach stanu, to nikt by nie wahał się ani chwili przed wykorzystaniem owego dowodu czy poszlak. Byłby skandal, byłby proces. Skoro tego nie było, to świadczy to samo w sobie o tym, że żadnego „zamachu stanu" nie było – bo przecież nie dałoby się ukryć zaawansowanych przygotowań do takiej operacji.
Ci co dziś odgrzewają te nieświeże kotlety dobrze zdają sobie też sprawę z tego, że nie potrafią przedstawić poważnych faktów, które na rzecz tezy o zamachu mogłyby świadczyć. Wychodzą z tego tak: twierdzą że przygotowania do zamachu oczywiście były, ale tak nieudolnie prowadzone, że zostały sparaliżowane przez rzekomy bierny opór kilku oficerów średniego szczebla, którzy zwlekali z wykonaniem rozkazów, i dlatego – można się domyślać – zostało po tych działaniach tak mało śladów...