Jarosław Kaczyński wciąż marzy o tym, by Budapeszt zdarzył się w Warszawie. To znaczy, by polska prawica, a konkretnie Prawo i Sprawiedliwość, zdobyła taką pozycję jak Fidesz na Węgrzech. Warto porównać drogę obu ugrupowań i to, jak budowały swoją pozycję na politycznym rynku, by bardzo wyraźnie zobaczyć różnicę między dwiema partiami.
Siła ekspertów
Zacznijmy od końca. PiS w 38-milionowym kraju ma 20 tysięcy członków. Fidesz w 10-milionowym państwie – 40 tysięcy. Proporcjonalnie jest więc dziś osiem razy większym ugrupowaniem, z bardzo silną strukturą i wieloma sprawnie działającymi instytucjami.
PiS ma jeden ciekawy, ale niezbyt ciągle silny think tank, Instytut Sobieskiego. Fidesz korzysta z usług kilku bardzo silnych, o wiele potężniejszych od Sobieskiego instytucji tego typu. Co więcej – korzysta z ich pracy realnie. Zamawia ekspertyzy, zatrudnia bardzo dużą liczbę ekspertów, a Viktor Orban słucha ich opinii i korzysta z ich opracowań. Mająca dziś dostęp do wielkich środków partia bardzo intensywnie wspiera swoje ośrodki analityczne. Robiła to także wtedy, kiedy była w opozycji.
Kiedy pierwszy raz Fidesz zaczął mieć nadzieję na objęcie rządów w 1996 roku, na dwa lata przed zwycięskimi wyborami 1998 rozpoczął bardzo intensywną pracę analityczną nad przyszłym programem. Zlecał przygotowanie przyszłych rozwiązań rządowych, precyzyjnych planów działania w każdej dziedzinie. Pracowało nad tym wiele grup ekspertów i analityków. Przez półtora roku trwały intensywne prace i spotkania, w których regularnie brali udział naukowcy i przywódcy partii włącznie z samym Orbanem. Więc kiedy partia doszła do władzy, prace reformatorskie mogły bez zwłoki ruszyć z kopyta.
W kolejnych latach powstawały kolejne instytuty mniej lub bardziej związane z Fideszem. Dziś partia rządząca wydaje bardzo duże pieniądze na zlecenia dla ośrodków analitycznych, które poza tym, że wykonują bardzo konkretne opracowania dla rządu, budują swoją własną potęgę na przyszłość.