Ci, którzy liczyli, że Francois Hollande po wygranych wyborach prezydenckich i parlamentarnych szybko porzuci populistyczną retorykę, weźmie się za cięcia wydatków, stworzy team Merkollande, mylili się głęboko. Na razie nowy prezydent i jego Partia Socjalistyczna biorą się za spełnianie szalonych obietnic wyborczych, podnoszą podatki bogatym i do znudzenia opowiadają o „sprawiedliwości społecznej", potrzebie wybudowania 150 tys. mieszkań komunalnych i większych wydatkach na służbę zdrowia. Zupełnie jakby nie mieli kontaktu z dramatyczną rzeczywistością. Ale spokojnie, premier Hiszpanii Jose Luis Zapatero też na początku był twardy, plótł androny, a potem tańczył tak, jak mu zagrały rynki finansowe. Wcześniej tę samą drogę przeszli Tony Blair i Gerhard Schroeder. Tyle że oni mieli więcej czasu na naukę.
Francois Hollande w sobotę, w dzień święta narodowego, rocznicy zdobycia Bastylii, udzielił pierwszego długiego wywiadu telewizyjnego po wyborach. Zażądał, by koncern PSA Peugeot Citroen renegocjował ogłoszoną właśnie decyzję o zwolnieniu 8 tys. pracowników i zamknięciu jednej z fabryk w podparyskim Aulnay-sous-Bois. Społeczne koszty przekształceń „mają być zminimalizowane", a firmy przenoszące produkcję za granicę - karane.
Ideologiczny upór Hollande'a może się okazać zbyt kosztowny - i dla Paryża, i dla Europy
W wykuwanej właśnie polityce gospodarczej widać pełno sprzeczności. Z jednej strony towarzyszą jej zapowiedzi poprawy konkurencyjności, z drugiej zaś mają być też wprowadzone przepisy utrudniające zamykanie fabryk czy zwalnianie ludzi. O obniżce kosztów i poprawie wydajności ani słowa.
Niech bogaty płaci
Przybywa niepokojących sygnałów, które świadczą o tym, że Hollande dalej brnie w socjalistyczne, pozbawione sensu pomysły, a lewicowa retoryka prezydenta i jego współpracowników, jak premier Jean Marc Ayrault, pozostaje w swej pełnej krasie. Ten ideologiczny upór może się okazać zbyt kosztowny - i dla Francji, i dla Europy.