Michał Tusk być może nie powinien rezygnować z etatu na gdańskim lotnisku. Sęk w tym, że w ogóle nie powinien podjąć tam pracy w sytuacji, gdy urzędującym premierem był jego ojciec. Taka jest, może czasem wysoka, cena za utrzymywanie przejrzystości i przestrzeganie norm etycznych w życiu publicznym. To kwestia odpowiedzialności i dawania przykładu innym.
W sporze dotyczącym posad synów premiera Donalda Tuska i ministra rolnictwa Stanisława Kalemby nie chodzi o sprowadzanie walki z nepotyzmem do absurdu. Taka interpretacja - przedstawił ją w „Rzeczpospolitej" Michał Szułdrzyński w tekście „Odczepcie się od młodego Tuska" jest zbyt daleko posunięta i nie dotyka sedna problemu.
Jest nim sprawa norm etycznych. Powinny być one przestrzegane, a nawet czasami zaostrzane po to, by nie narażać reputacji państwa na kolejne uszczerbki i nie dawać powodu do tłumaczenia przejawów nepotyzmu argumentem: „a przecież syn premiera też dostał państwową posadę".
Sieć zależności
Rzecz pierwsza - kto płaci i zatrudnia. Syn urzędującego premiera dostał pracę w spółce kontrolowanej przez samorząd i rząd. Nie sposób uciec od pytania, czy osoba podejmująca decyzję o zatrudnieniu Michała Tuska kierowała się wyłącznie jego kompetencjami czy także tym, że dobrze mieć, ze względu na jego ojca, takiego pracownika i czy obawiała się negatywnych skutków odmowy przyznania etatu.
Stawianie takich pytań prowadzi do wniosku, że sytuacja związana z posadą syna premiera jest dwuznaczna.