Nie ma miejsca dla lewicy

Zarówno PiS, jak i Platforma mają ofertę dla wyborców o lewicowej wrażliwości - zauważa publicysta „Rzeczpospolitej"

Publikacja: 12.08.2012 19:59

Igor Janke

Igor Janke

Foto: Fotorzepa, Waldemar Kompala Waldemar Kompala

Od siedmiu lat polska lewica jest w defensywie. I nic nie wskazuje na to, by cokolwiek miało się w tej materii zmienić. SLD było silne tak długo, jak długo silny był w Polsce sentyment do peerelowskiej przeszłości.

Kiedy afery korupcyjno-układowe z lat 2001-2003 wyleczyły polskich wyborców z wiary, że dawni komuniści mogą dobrze rządzić, sympatia do lewicy już nie wróciła. Zresztą wcześniej nie była to też sympatia do lewicy jako takiej, lecz do przeszłości. Rządy SLD nie były lewicowe, zwłaszcza nie był taki rząd Leszka Millera.

Kilka lat temu stawiałem tezę, że polskie społeczeństwo jest bardziej konserwatywne niż większości krajów europejskich, a polski Kościół silniejszy i znacznie lepiej zakorzeniony w duchu narodu niż gdziekolwiek indziej. Dodatkowo Polacy dość dobrze zrozumieli zasady działania gospodarki i nie wierzą w cudowne rozwiązania. W związku z tym # pisałem - nie ma u nas miejsca dla dużego ugrupowania lewicowego. Przekonywano mnie wtedy, że nie mam racji, bo musimy ulec tym samym trendom, którym poddaje się zsekularyzowana Europa Zachodnia, że i my pójdziemy drogą Hiszpanii, Francji czy Holandii. Od tej dyskusji minęło sześć lat i na razie nie zapowiada się, by miał nastąpić wielki przełom.

Palikot nie przyciąga

Coś się jednak zdarzyło. Pojawił się Janusz Palikot ze swoim antykulturowym przekazem, kontestujący wszystko, co wiąże się z polską tradycją i tradycyjnym systemem wartości. Zdarzyły się happeningi na Krakowskim Przedmieściu, podczas których kilka tysięcy osób bezcześciło symbole religijne, naigrawało się ze śmierci ofiar katastrofy smoleńskiej, przekraczało do niedawna nieprzekraczalne granice kulturowe. Co więcej, obrazki z tych zdarzeń błyskawicznie rozprzestrzeniły się w sieci, pomagając spotkać się wirtualnie znacznie większej liczbie osób myślących podobnie. Publicznie zrobiono coś, co nie tak dawno było nie do pomyślenia. W ten sposób otwarto drzwi do jawnej kontestacji kulturowego porządku.

Uwielbiany i nagłaśniany do granic możliwości przez media elektroniczne  Palikot dość szybko traci blask

Wyczuł to znakomicie Janusz Palikot, który z dystyngowanego, lekko konserwatywnego bourgeois zmienił się w ostro lewicującego kontestatora.

Wydawało się, że trafił w dziesiątkę, gdyż w polskim społeczeństwie rzeczywiście zaszła duża przemiana, a szok smoleński uwolnił rozmaite ukrywane dotąd tendencje wśród dużych grup Polaków. Dziś wygląda jednak na to, że ta grupa nie jest wcale taka wielka. Uwielbiany i nagłaśniany do granic możliwości przez media elektroniczne Palikot dość szybko traci blask. Zapewne pozostanie w polityce, ale jego droga na szczyt może być jeszcze bardzo długa, jeśli w ogóle szczyt dla tego rodzaju polityka jest w Polsce osiągalny.

Na razie fascynacja oddawaniem moczu na znicze, robieniem krzyży z puszek po piwie i pojawieniem się transseksualistów w telewizjach mija. Nie wydaje się też, by Ruch Palikota mógł dramatycznie zmienić kształt polskiej sceny politycznej.

Olejniczak i Napieralski zawiedli

Być może Palikot po prostu jest jak na Polskę zbyt awangardowy. Można by więc sądzić, że jest u nas miejsce dla lewicy bardziej tradycyjnej. Zwłaszcza tej dobrze zakorzenionej w Polsce.

SLD po wielkim krachu pozbyło się Leszka Millera jako symbolu tego, co złe, symbolu błędów, zgody na budowanie szarej strefy między polityką a biznesem i znaku starych czasów.

Przyszli młodzi. Sympatyczny, otwarty, inteligentny Wojciech Olejniczak szukał nowej drogi, nowego języka, chciał budować nowoczesną lewicę, otwierał się na kontakty z popularną wśród wielkomiejskiej lewicowej inteligencji „Krytyką Polityczną". Miał wszystkie cechy potrzebne do tego, by pokazać inną, bardziej sympatyczną, nowoczesną i uczciwą twarz polskiej lewicy. Pokazał. I nic.

Zastąpił go kolega z tej samej generacji, Grzegorz Napieralski. Mniej sympatyczny i błyskotliwy, ale lepiej rozumiejący mechanizm działania aparatu partyjnego. Najpierw zamknięty, słabo radzący sobie w mediach, potem nagle podczas kampanii prezydenckiej coś się w nim obudziło. Dostał niezły wynik, wydawało się, że rośnie nowy lider, a lewica jest na najlepszej drodze do odrodzenia. I znowu klapa.

Wybory parlamentarne okazały się porażką.

Miller też nie daje rady

SLD wróciło więc do starych sprawdzonych działaczy. Po okresie bolesnej kwarantanny na scenę wraca Leszek Miller, jak mało kto znający reguły polityki, posiadający to, czego brakowało Olejniczakowi i Napieralskiemu - charyzmę i naturę twardego, niezmordowanego wojownika. Miller dobrze rozumie, że lewica musi znaleźć swoją drogę. Sam odbił się od dna, mozolnie piął się w górę i wrócił na partyjny szczyt. Został na nowo szefem SLD. #I co? I nic. Popularność partii stoi w miejscu.

Może potrzebna jest jeszcze inna droga? Zupełnie nowi ludzie, nieskompromitowani, niemający na koncie takich ideowych wolt jak Palikot, nieumaczani w partyjne gry jak Miller, ze świeżym spojrzeniem i innym zrozumieniem tego, czym jest lewicowość, starający się rozumieć zachodzące w świecie zmiany?

Tylko dla młodych elit

Proszę bardzo, jest „Krytyka Polityczna". Środowisko z dynamicznym liderem, grupą aktywnych młodych ludzi, organizujące dziesiątki imprez, spotkań, dyskusji, koncertów, przedstawień, wystaw, wydające książki, otwierające żywe placówki kulturalne w centrach miast. Ogromny sukces.

Co więcej, „Krytyka" wpłynęła na linię największego polskiego dziennika – „Gazety Wyborczej", która stała się bardziej lewicowym tytułem i tubą tego dość elitarnego środowiska. I co? Politycznie -  bardzo niewiele.

Kulturowy wpływ „Krytyki" jest wprawdzie niemały, jej ludzie są obecni w przestrzeni publicznej, ale nie przekłada się to na polityczne zachowania Polaków. Trudno sobie dziś wyobrazić, by środowisko „KP" (o czym myślano przecież intensywnie) weszło do polityki, wystawiając swoich kandydatów. Z dużą dozą prawdopodobieństwa można stwierdzić, że zebraliby tyle głosów, ile osób przychodzi na ich koncerty i dyskusje.

Radykalne projekty bez szans

Co się więc dzieje z lewicą? Siedem lat niezbyt udanych rządów prawicy (przyjmijmy, że Platforma przynajmniej jeszcze niedawno kojarzyła się z centroprawicą) to zawiedzione nadzieje na przeprowadzenie konserwatywnej rewolucji, konsolidację i odnowienie państwa, czas najpierw niezbyt udanych prób, a potem kompletnej pasywności. Normalną rzeczą jest, że w takich sytuacjach społeczeństwo szuka innego pomysłu. Ma przecież wybór # jest Palikot, jest też SLD. Mimo to scena polityczna jest zdominowana przez dwa ugrupowania, o których nie da się powiedzieć, że są lewicowe. Czy wynika to ze słabości intelektualnej lewicy? Z braku silnych osobowości? Pomysłu na działanie? Chyba nie. Nawet Bartosz Arłukowicz, o którym myślano, że może być przyszłym liderem odrodzonej lewicy, doszedł do wniosku, że bezpieczniej jest zrobić karierę na wielkim statku Platformy Obywatelskiej.

Być może miałem jednak trochę racji sześć lat temu, gdy twierdziłem, że w Polsce nie ma miejsca dla klasycznej lewicy. Wydaje się też, że zarówno PiS, jak i Platforma mają ofertę dla wyborców o lewicowej wrażliwości. Partia Jarosława Kaczyńskiego, współpracując blisko ze związkami zawodowymi, jest atrakcyjna dla ludzi, którzy mogliby być klientem partii lewicowych ze względu na poglądy na gospodarkę.

Z kolei ugrupowanie Donalda Tuska przyciąga potencjalnych wyborców Palikota swoim otwarciem w sprawach obyczajowych. Żadna oferta nie jest doskonała, ale - jak się okazuje - wystarczająca dla dużej części wyborców.

Wszystko wskazuje więc na to, że w perspektywie najbliższych lat nie grożą nam rządy lewicy, a nawet nie grozi nam wejście w życie radykalnych lewicowych projektów społecznych. Bo nawet jeśli Donald Tusk prowokuje dyskusje na ten temat, to robi tak tylko po to, by one się toczyły i by część wyborców mogła mieć nadzieję. Na ich realizację nie ma jednak szans, bo większość wyborców Platformy by ich nie zaakceptowała.

Charakterystyczne jest także i to, że jeśli nawet analitycy dyskutują, czy obecny zabetonowany układ polityczny się rozpadnie, to prawie nikt nie stawia tezy, iż to miejsce może zająć lewica. Jeśli ktoś kiedykolwiek znajdzie się na miejscu zajmowanym dziś przez PO i PiS, to będą to zapewne byty mniej lub bardziej konserwatywne. Na razie jednak nawet na to się nie zanosi.

Od siedmiu lat polska lewica jest w defensywie. I nic nie wskazuje na to, by cokolwiek miało się w tej materii zmienić. SLD było silne tak długo, jak długo silny był w Polsce sentyment do peerelowskiej przeszłości.

Kiedy afery korupcyjno-układowe z lat 2001-2003 wyleczyły polskich wyborców z wiary, że dawni komuniści mogą dobrze rządzić, sympatia do lewicy już nie wróciła. Zresztą wcześniej nie była to też sympatia do lewicy jako takiej, lecz do przeszłości. Rządy SLD nie były lewicowe, zwłaszcza nie był taki rząd Leszka Millera.

Pozostało 92% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Izrael atakuje Polskę. Kolejna historyczna prowokacja
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Zwierzęta muszą poczekać, bo jaśnie państwo z Konfederacji się obrazi
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Grzegorz Grosse: Europejskie dylematy Trumpa
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?