W połowie lipca zmarł Stephen Covey, amerykański autor bestsellerów na temat kształtowania osobowości. Według niektórych wyznawcą jego metod jest Donald Tusk. Podstawowa zasada Coveya mówi, że w trudnych momentach należy przejmować inicjatywę. Przez ostatnie lata szef rządu stosował się do tego zalecenia. Można uznać, że dzięki temu rządzi już piąty rok i nadal jest popularnym politykiem. Teraz jednak sytuacja wygląda zupełnie inaczej.
To oczywiście czysty przypadek, że śmierć Coveya zbiegła się z momentem, gdy Tusk stracił inicjatywę i nie odzyskał jej do tej pory. Teraz to on jest zaskakiwany wydarzeniami, a nie je kreuje. Trwa już to miesiąc, a premier, zamiast uderzać, woli czekać, nie pokazując się opinii publicznej.
Wpuszczony w maliny
Obserwujemy zaskakujący spektakl, w którym na razie jest więcej pytań niż odpowiedzi. Przypomnijmy sobie moment opublikowania taśm Serafina, bo to jest początek kłopotów Tuska. Była chwila, gdy premier próbował przejąć inicjatywę, pouczając koalicjantów z PSL, jak niedobrą rzeczą jest nepotyzm i brak standardów. Przywaliła go jednak lawina list platformerskich pociotków przyklejonych do różnych ciepłych posadek.
Michał Tusk wbrew zaleceniom ojca coraz chętniej rozmawia z mediami. I każdą swoją wypowiedzią pogrąża się coraz bardziej
Skądinąd nie została ona uruchomiona przez polityków opozycji, którzy zachowują się raczej biernie. W tym sensie, że nie kreują wydarzeń, nie są odkrywcami historii kompromitujących PO. Ich rola ogranicza się jedynie do gromkiego pohukiwania i do politycznego, przewidywalnego rytuału.