Wojna o Lenina czy o godność?

Spór o napis na bramie stoczni to protest przeciwko powolnemu odbieraniu „Solidarności" prawa do tradycji Sierpnia - uważa publicysta

Publikacja: 09.09.2012 20:05

Piotr Semka

Piotr Semka

Foto: Fotorzepa, Waldemar Kompała

Groteskowy z pozoru spór między władzami miasta Gdańska a związkowcami z NSZZ „Solidarność" o przywrócenia PRL-owskiego napisu ku czci Lenina na stoczniowej bramie narasta. Ostatnim jego akcentem była wizyta policji w gdańskiej siedzibie związku z prokuratorskim nakazem wydania „leninowskich liter", które liderzy „Solidarności" odspawali 29 sierpnia z bramy i zabrali do biura.

Stróże prawa mieli dokonać rewizji, na wypadek gdyby dowód w sprawie nie został znaleziony. Zaprowadzeni do Sali BHP, gdzie przechowywano litery, zdjęli z nich odciski palców. I choć wszystko odbyło się w spokojnej atmosferze, można się spodziewać, że za demontaż „Lenina" ktoś będzie pociągnięty do odpowiedzialności.

Policja odzyskała litery. Ale związkowcy zapowiedzieli, że jeśli kolejny raz zobaczą nazwisko wodza bolszewizmu na historycznej bramie, to znów je zdejmą. Tym razem jednak potną je na kawałki, oddadzą na złom, a uzyskane w ten sposób pieniądze przekażą na cele charytatywne. Prezydent Gdańska zagrzmiał, że to wandalizm, czyn przestępczy i napisał do marszałek Sejmu Ewy Kopacz list ze skargą na posłów uczestniczących w zdejmowaniu liter.

Skąd ta zaciekłość? Ano stąd, że bardziej niż o rzekome chuligaństwo chodzi o wojnę Platformy z NSZZ „Solidarność", a w dalszym planie o chęć przejęcia przez PO tradycji Sierpnia 1980.

Pomorskie księstwo PO

Cała sprawa jak w soczewce skupia specyfikę Gdańska. Najsilniejszą siłą polityczną jest tam Platforma Obywatelska, która poprzez prezydenta Pawła Adamowicza rządzi nieprzerwanie od 1998 roku. Od 2005 roku, gdy zaczął się konflikt na linii PO-PiS, gdańska Platforma uznała NSZZ „Solidarność" za polityczne wojsko Jarosława Kaczyńskiego i zaczęła kreować wizerunek związkowców jako siły awanturniczej. Nałożył się na to strategiczny sojusz PO z Lechem Wałęsą. Historyczny przywódca „Solidarności" gromił Kaczyńskich i zachęcał do popierania PO, a Donald Tusk zaczął traktować Wałęsę jako jedynego właściciela solidarnościowej tradycji.

Po wygranej PO w wyborach w 2007 roku NSZZ „Solidarność", popierająca idee IV RP, zaczęła coraz krytyczniej patrzeć na platformersów jako ekipę antyzwiązkową. Uznała ich za sprawców upadku Stoczni Gdańskiej. Gdy w 2009 r. „Solidarność" ze Stoczni Gdańskiej została potraktowana gazem przed warszawską Salą Kongresową, widać już było, że Tusk chce pokazać siłę. Rychło potem premier ukarał „Solidarność", przenosząc obchody rocznicy wyborów z 1989 r. na Wawel. Jednocześnie Lech Wałęsa załatwiał swoje porachunki ze związkiem, przybierając coraz bardziej niechętny ton.

Platforma wiązała pewne nadzieje z nowym liderem „Solidarności" Piotrem Dudą, licząc, że będzie on bardziej skłonny do ustępstw. Ale on nie okazał się kandydatem do ugłaskania. „Chuligani" kontra „strażnicy"

Decyzja prezydenta Adamowicza o przywróceniu napisu „Stocznia im. Lenina" pojawiła się w marcu. Nikt z władz Gdańska nie konsultował ze stoczniowcami pomysłu. Władze argumentowały potem, że brama jest własnością miasta i zabytkiem, zatem decydentem jest wojewódzki konserwator zabytków, a ten poparł przywrócenie bramie jej dawnego kształtu. Związkowcy powiązali jednak konflikt z PO w sprawie napisu „Lenin" z pobłażliwością ekipy Tuska wobec symboli komunistycznych np. obrony przez Hannę Gronkiewicz-Waltz pomnika „czterech śpiących" w Warszawie. Konflikt narastał także dlatego, że Platforma przedstawiała się jako strażnik prawa, związkowców określając jako chuliganów. Tymczasem sprowokować działaczy „S" nie było trudno, gdyż dla nich rekonstruowanie historycznego stanu bramy ma upokarzający sens # oznacza uznanie stoczni wyłącznie za muzeum. Na dodatek muzeum, przed którym rocznice Sierpnia świętować będzie Wałęsa i wybrani „Europejczycy", a nie „nieokrzesani" stoczniowcy. Na dodatek związkowcy z „Solidarności" uważają, iż Europejskie Centrum Solidarności - kierowane najpierw przez uległego wobec PO ojca Macieja Ziembę, a teraz przez Basila Kerskiego ściśle związanego z środowiskiem gdańskich liberałów ich lekceważy. W tej sytuacji opór przeciw napisowi „Lenin" stał się walką o szacunek.

W tle jest jeszcze jedno - polityka historyczna prowadzona przez władze Gdańska opierająca się na doktrynie, że nie można wybierać z przeszłości tylko pozytywnych elementów, pomijając negatywne.

Symbolem jest upór, z jakim władze Gdańska od lat umieszczają na stronie internetowej miasta listę honorowych obywateli. Są na niej także osoby uhonorowane w latach 1933-1945: gauleiter Albert Forster, Hermann Goering i Adolf Hitler. Podawanie tych bulwersujących nominacji jako faktu historycznego osłabiane jest komunikatem, że dekret Krajowej Rady Narodowej z 30 marca 1945 r. o utworzeniu województwa gdańskiego unieważnia wszystkie przepisy dotychczas obowiązującego ustawodawstwa jako sprzeczne z ustrojem demokratycznego państwa polskiego. „Dokument ten udowadnia, iż nie jest potrzebne podejmowanie uchwały o pozbawianie tytułu honorowego obywatela nazistów z okresu II wojny światowej, gdyż uchwały te z mocy prawa już utraciły ważność" - czytamy. Skoro tak, to po co przypominać je wciąż na nowo? Z tym dziwacznym legalizmem koresponduje upór w sprawie utrzymania napisu ku czci Lenina na stoczniowej bramie. Gdyby Paweł Adamowicz rządził Warszawą, na Pałacu Kultury zapewne wskrzesiłby napis „imienia Józefa Stalina".

Czyja historia

Spór o napis to próba sił między Platformą a związkiem. Także walka Piotra Dudy przeciw powolnemu odbieraniu związkowi prawa do tradycji Sierpnia #

,#

80. Walka prowadzona bez zrozumienia. Trójmiejskie portale pełne są wpisów określających związkowców jako chuliganów niszczących zabytek. W swoim żywiole jest Lech Wałęsa, który ogłasza, że Lenin na stoczni mu nie przeszkadza i cieszy się już na spotkanie z wodzem rewolucji w zaświatach. My wszyscy z Sierpnia - argumentowała PO, gdy NSZZ „Solidarność" była silna, a liberałowie dobijali się o uznanie ich roli w ruchu. Dziś, gdy sami są silni, tę tradycję chcą zarezerwować wyłącznie dla Lecha Wałęsy i dla siebie.

Autor jest publicystą „Uważam Rze"

Groteskowy z pozoru spór między władzami miasta Gdańska a związkowcami z NSZZ „Solidarność" o przywrócenia PRL-owskiego napisu ku czci Lenina na stoczniowej bramie narasta. Ostatnim jego akcentem była wizyta policji w gdańskiej siedzibie związku z prokuratorskim nakazem wydania „leninowskich liter", które liderzy „Solidarności" odspawali 29 sierpnia z bramy i zabrali do biura.

Stróże prawa mieli dokonać rewizji, na wypadek gdyby dowód w sprawie nie został znaleziony. Zaprowadzeni do Sali BHP, gdzie przechowywano litery, zdjęli z nich odciski palców. I choć wszystko odbyło się w spokojnej atmosferze, można się spodziewać, że za demontaż „Lenina" ktoś będzie pociągnięty do odpowiedzialności.

Pozostało 88% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Marek Kutarba: Czy Elon Musk stanie się amerykańskim Antonim Macierewiczem?
Opinie polityczno - społeczne
Polska prezydencja w Unii bez Kościoła?
Opinie polityczno - społeczne
Psychoterapeuci: Nowy zawód zaufania publicznego
analizy
Powódź i co dalej? Tak robią to Brytyjczycy: potrzebujemy wdrożyć nasz raport Pitta
Materiał Promocyjny
Przewaga technologii sprawdza się na drodze
Opinie polityczno - społeczne
Michał Szułdrzyński: Joe Biden wymierzył liberalnej demokracji solidny cios
Materiał Promocyjny
Transformacja w miastach wymaga współpracy samorządu z biznesem i nauką