Teatralne połajanki, okazjonalne kontrole

Zatrzymując matkę dwójki dzieci w Opolu, policjanci działali zgodnie z prawem. Przede wszystkim jednak działali tak, jak zostali wychowani i wyszkoleni. I tu tkwi zasadniczy problem, a nie w przepisach – twierdzi publicysta

Publikacja: 29.10.2012 19:30

Łukasz Warzecha

Łukasz Warzecha

Foto: Fotorzepa, dp Dominik Pisarek

Uff, mamy już szczęśliwie wyniki kontroli, jaką w opolskiej policji przeprowadził resort spraw wewnętrznych. W komunikacie poinformowano: „Z ustaleń zespołu kontrolnego MSW wynika, że funkcjonariusze wykonujący zarządzenie sądu w sprawie zatrzymania matki dwójki dzieci w celu odbycia kary pozbawienia wolności działali zgodnie z obowiązującymi przepisami. Funkcjonariusze ci nie złamali obowiązujących procedur, a w trakcie wykonywania swoich czynności szukali sposobów i rozwiązań, które umożliwiłyby kobiecie uregulowanie zaległości, a w konsekwencji pozostawienie dzieci w domu pod opieką matki”.

Bla, bla, bla...

Idę o zakład, że podobne wyniki przyniesie kontrola, jaką Ministerstwo Sprawiedliwości zarządziło w opolskim sądzie. Także okaże się, że wszystko pod względem prawnym było w jak najlepszym porządku. A skoro tak, to właściwie nie ma o czym mówić. Pan premier odfajkuje sprawę jako załatwioną, bo przecież obiecał, że będzie wyjaśniona, no i wyjaśniona jest: nikt nie złamał prawa. Poza tym we wnioskach pokontrolnych są zalecenia, żeby wdrożyć procedury, może zmodyfikować, przemyśleć, przeanalizować, bla, bla, bla.

Wszystko to stoi na głowie, spróbujmy zatem przywrócić sprawie samotnej matki dwojga dzieci z Opola właściwe położenie. Zacznijmy od tego, że pani Joanna, winna urzędowi skarbowemu około 2500 złotych, miała wielkie szczęście, że jej nieszczęściem zainteresowały się media i że stało się to w momencie, gdy rządowi zaczęły spadać notowania. Tylko dlatego premier postanowił osobiście zainteresować się sprawą (co samo w sobie jest już aberracją, bo szef rządu nie jest od tego, żeby interweniować w pojedynczych wypadkach) i tylko dlatego nie skończyła się ona tak, jak zapewne kończy się 99 procent podobnych spraw – czyli niczym, poza nieszczęściem osoby ściganej, rzecz jasna. Dlatego trzeba ten przypadek potraktować jako wycinek znacznie większej całości.

Najpierw trzeba się zatrzymać przy pytaniu, skąd w ogóle wzięła się należność, jaką matka z Opola miała do zapłacenia. Nie był to „dług”, jak uparcie powtarzały bezmyślne media, ale kara, jaką wymierzył jej urząd skarbowy za niewystawienie faktury w prowadzonej przez kobietę kiedyś kwiaciarni. I już tutaj powinniśmy się zatrzymać. Zaciętość, z jaką urzędy skarbowe ścigają osoby, które potencjalnie – potencjalnie, bo niewystawienie paragonu fiskalnego nie oznacza od razu niezapłacenia podatku – narażają państwo na utratę kilku złotych, jest zadziwiająca.

Proszę sobie przypomnieć historię sprzed paru lat w Łodzi, gdzie pani prowadząca punkt ksero nieopatrznie odbiła utajnionemu pracownikowi kontroli skarbowej jedną kartkę bez paragonu. Stanęła za to przed sądem, a samo postępowanie kosztowało kilka tysięcy razy więcej niż głupie kilkadziesiąt groszy, które wchodziły w grę. Jak jednak nie od dziś wiadomo, polskie państwo nie zna pojęcia racjonalnych proporcji między ściganiem drobnego wykroczenia a kosztami tego działania i jest w stanie wyrzucić tysiące złotych na dopadnięcie osoby winnej złotówkę.

Jeszcze czego!

Oczywiście zadaniem skarbówki jest tropienie osób łamiących przepisy i znacznie trudniej byłoby się czepiać, gdyby wszyscy traktowani byli tak samo, a dokładnie – proporcjonalnie do swoich win. Ale tak nie jest. W związku z paragonem na zapewne jakieś 50 złotych przeciętnej Polce wlepia się 2500 złotych grzywny, a gdy nie płaci – nasyła się na nią oddział policji.

Logicznie rzecz biorąc, przy zaległościach liczonych w miliony środki powinny być jeszcze ostrzejsze. Ale nie są. Jak wielu komentatorów już wskazywało, Amber Gold przez dwa lata mogło unikać płacenia podatków bez żadnej reakcji ze strony urzędu skarbowego przez tak zwany błąd urzędnika. Urzędnik „zapomniał” umieścić firmę w systemie rejestracji podatkowej. Co za paskudny pech. A może szczęście, zależy od punktu widzenia. Z kolei byłego senatora Henryka Stokłosę prokuratura oskarżyła o uzyskanie od Ministerstwa Finansów specjalnych umorzeń podatkowych, na czym Skarb Państwa miał stracić ponad 5,5 mln złotych.

Z tym że pani Joanna z Opola nie była ani Marcinem P., ani Henrykiem S., nie mogła więc liczyć na łaskawe potraktowanie. Jej straszliwe przestępstwo było ścigane wytrwale i z całą surowością.

Idźmy dalej. Jak się dowiedzieliśmy, komornik nie był w stanie ściągnąć należnej kary, więc sąd postanowił zamienić ją na areszt. Rzecznik sądu twierdzi, że oskarżona o wszystkim wiedziała. Uściślijmy: samotna matka z Opola, nawet jeśli dostawała jakieś pisemka, pełne prawnego żargonu, to zapewne niewiele z nich rozumiała. Postanowienie o umorzeniu postępowania egzekucyjnego mogła uznać za informację o zamknięciu całej sprawy. A sądy w Polsce nie są od tego, żeby się jakąś panią z dziećmi ściganą przez urząd skarbowy przejmować i tłumaczyć jej, o co chodzi w sądowych pismach. Jeszcze czego!

Sądy są od przemielania spraw „zgodnie z prawem”, byle jak najszybciej i jak najwięcej. Ewentualnie mogą też posłużyć osobom kalibru senatora Stokłosy do pomyślnego załatwiania swoich spraw. O, wtedy można liczyć na indywidualne podejście! Na razie w sprawie pani Joanny oburzony rzecznik sądu grzmi, że skutki „nagonki medialnej” mogą być straszne i zachęcą dłużników do niepłacenia. Panu sędziemu mogę jedynie odpowiedzieć, iż obawiam się, że znacznie bardziej instruktażowy charakter ma pod tym względem sprawa Amber Gold.
Wreszcie, na podstawie pisma z sądu nakazującego zatrzymanie zbrodniarki wizytę składa jej policja. Jak ustalili już dziennikarze, policjanci świetnie wiedzieli, że jadą do samotnej matki z dziećmi. Jak jednak sami przyznali, celowo zjawili się późnym wieczorem, bo wtedy „łatwiej zastać osobę do zatrzymania w domu”.

@Srodtytul:Kreseczka na formularzu

@BdTXT - W - 8.15 J:Gdy minister Cichocki poinformował, że w opolskiej policji zostanie przeprowadzona kontrola, od początku było dla mnie jasne, jaki da rezultat. Oczywiście, że funkcjonariusze działali zgodnie z prawem. Przede wszystkim jednak działali zgodnie ze swoją służbową pragmatyką – tak, jak zostali wychowani i wyszkoleni. I tu tkwi zasadniczy problem, a nie w przepisach.

Posłużę się teraz skrajnym, ale niezbędnym przykładem. Każdy, kto miał w jakikolwiek sposób do czynienia z brytyjską policją – obojętne, czy został zatrzymany za przekroczenie prędkości czy pytał o godzinę, czy też zgłaszał kradzież portfela – świetnie wie, że brytyjski policjant pracuje z jedną naczelną myślą: jak pomóc obywatelowi, którego ma przed sobą. Względnie – jak przeprowadzić niemiłe dla niego czynności w taki sposób, żeby było to jak najmniej upokarzające i uciążliwe dla obywatela.

Polski policjant jest szkolony inaczej. Każdy obywatel jest dla niego potencjalnym przestępcą, wrogiem, względnie obiektem do złupienia (w przypadku drogówki). Policjantów nie szkoli się z kultury osobistej (a wielu ma tu ogromne braki), nie wpaja się im, że mają z szacunkiem podchodzić i do biznesmena w bentleyu, i do menela popijającego tanie wino w parku, bo jednako służą obu. Nie uczy się ich elastyczności i kreatywności w podejściu do nietypowych sytuacji. Ważne jest jedno: mają się trzymać procedur i podnosić statystyki, żeby potem komendant główny, a po nim rząd mógł się nimi pochwalić. W tych okolicznościach szczególnie pocieszne jest rytualne narzekanie różnych policyjnych dygnitarzy na brak chęci współpracy ze strony społeczeństwa.

Jakiej empatii można zatem oczekiwać od funkcjonariuszy, skoro ich głównym zmartwieniem jest, żeby komendant nie przyczepił się do nich za pogarszanie słupków? Przecież skuteczne zatrzymanie to kolejna kreseczka na formularzu – obojętne, czy chodzi o samotną matkę, która nigdzie się nie ukrywa, czy o groźnego bandziora, członka gangu.
Sprawa pani Joanny nie skończyła się dla niej źle. Kara została zapłacona, zajęły się nią różne publiczne osoby. Tyle że takich samotnych matek, bezmyślnie i tępo nękanych przez polskie państwo, takich zwykłych Kowalskich bez kasy na łapówy i bez układów są miliony. Ich losu nie zmienią teatralne połajanki premiera i okazjonalne kontrole ministrów.

Autor jest komentatorem dziennika „Fakt”

Uff, mamy już szczęśliwie wyniki kontroli, jaką w opolskiej policji przeprowadził resort spraw wewnętrznych. W komunikacie poinformowano: „Z ustaleń zespołu kontrolnego MSW wynika, że funkcjonariusze wykonujący zarządzenie sądu w sprawie zatrzymania matki dwójki dzieci w celu odbycia kary pozbawienia wolności działali zgodnie z obowiązującymi przepisami. Funkcjonariusze ci nie złamali obowiązujących procedur, a w trakcie wykonywania swoich czynności szukali sposobów i rozwiązań, które umożliwiłyby kobiecie uregulowanie zaległości, a w konsekwencji pozostawienie dzieci w domu pod opieką matki”.

Pozostało 93% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Izrael atakuje Polskę. Kolejna historyczna prowokacja
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Zwierzęta muszą poczekać, bo jaśnie państwo z Konfederacji się obrazi
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Grzegorz Grosse: Europejskie dylematy Trumpa
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?