Zostawmy ludziom trochę wolności

Ustawa antynarkotykowa nie powinna być łagodzona, ale uporządkowana i doprecyzowana – twierdzi publicysta

Publikacja: 14.11.2012 20:08

Jakub Kowalski

Jakub Kowalski

Foto: Archiwum

Chwyćmy byka za rogi i najpierw odpowiedzmy na to wielce kłopotliwe pytanie – tak, paliłem marihuanę i się zaciągałem. (Swoją drogą to niegdysiejsze wyznanie Clintona o niepaleniu uważam za szczyt głupoty w zachowaniu politycznej poprawności). Co więcej, czasem zdarza mi się zapalić także teraz. Nie czyni mnie to ani lepszym, ani gorszym polemistą, ale przynajmniej trochę znam się na rzeczy. I z doświadczenia – swojego i kolegów – wiem, że z kupnem trawki nie ma problemu. Wszystko ukryte jest oczywiście za odpowiednim eufemizmem: zielone, śmiechy, kozaki albo najlepiej bezosobowe „coś".

Takimi słowami można swobodnie obracać podczas rozmowy i w ten sposób doskonale się maskować. Sprawę załatwia uścisk dłoni, podczas którego następuje zamiana pieniędzy na towar. Ewentualnie paczuszka leży kawałek dalej, pod drzewem albo na murze, bo wtedy nie ma dowodu transakcji. W tej grze świadomie uczestniczą obie strony – dostawca i konsument. Zresztą dzisiaj bez żadnych kłopotów można kupić także paranarkotyki, czyli dopalacze – a to sprowadzić je z Czech, a to nabyć w sklepie jako eksponaty kolekcjonerskie lub środki do czyszczenia komputerów (sic!). Jak tu więc mówić o karalności? To fikcja. Wpadają pechowcy lub nieudacznicy, mięso armatnie policyjnych statystyk.

Co to znaczy „niewielka ilość"

Karę za posiadanie najmniejszej nawet ilości narkotyku wprowadzono w 2000 roku pod szyldem ścigania handlarzy, aby ci nie mogli się tłumaczyć, że to tylko na ich własny użytek. Kiedy jednak po dziesięciu latach podsumowano efekty, okazało się, że za posiadanie narkotyków skazuje się siedemnastokrotnie więcej osób niż za ich sprzedaż! Stąd zmiana w prawie – wprowadzona 1 kwietnia 2011 roku – stwierdzająca, że niewielką ilość posiadać można (chociaż sprzedawać i kupować już nie, więc niby skąd wziąć towar?). Co to znaczy „niewielką ilość" – ma zdecydować sąd, a nie patrol policji zatrzymujący delikwenta, stąd lawina drobnych spraw na wokandzie – z rzadka zresztą umarzanych, bo to dobrze wygląda na papierze.

Niedawno zeznawałem w procesie kolegi, którego złapano ze śladową ilością – mówiąc fachowo – suszu w szklanej rurce. Na szczęście dało się z tego jakoś wykaraskać, ale aparat sądowniczy został bez sensu wprawiony w ruch i kolejna sprawa przyblokowała i tak półżywy organizm. Może więc zdefiniujmy, co to znaczy ta „niewielka ilość", żeby bez potrzeby nie ciągać porządnych ludzi po sądowych korytarzach. Każda liczba jest tu zła i dobra zarazem, ale jakąś trzeba podać. Więc podaję – 5 gramów na własny użytek. Przeszkolmy policjantów albo wyposażmy posterunki w podręczne wagi, aby nie było wątpliwości, czy prawo zostało złamane.

Wkurza mnie hipokryzja, bo wielu ludzi pali marihuanę, którą jakoś kupują i to nie sprowadzając z Holandii w idiotycznej paczce adresowanej na własnego psa. Ale oficjalnie cicho sza, gdyż lepiej nie skruszyć nieskazitelnego wizerunku.

Pożytki z marihuany

Piszę to wszystko sprowokowany tekstem Piotra Zaremby („Rzeczpospolita", 2 listopada 2012) i zabieram głos w dyskusji, o którą autor apelował.

„Czy marihuana nie jest kulturowym wstępem do pozostałych rejonów zakazanego świata? Jednym słowem przełamanie tabu w jednym miejscu nie prowadzi do szerokiego otwarcia drzwi dla wszystkich zakazanych owoców, także tych o najstraszniejszych konsekwencjach" – pyta publicysta. Na tej zasadzie wypicie małego piwa z sokiem może prowadzić do chlania wódy całymi dniami i skrajnego alkoholizmu. To tak jakby autor kwestionował podział narkotyków na miękkie i twarde.

W innym miejscu pisze z kolei o owocu zakazanym, który dlatego jest smaczny, bo zakazany. Czyż więc przyzwolenie na jego skosztowanie nie osłabiłoby apetytu? A na pewno nie zwiększyło go? Według Zaremby nie ma takich przykładów. A Holandia – oaza miłośników trawki i kawki – takim nie jest? Co prawda kraj wycofuje się właśnie z ogólnej dostępności marihuany, ale nie dlatego, że sieje ona spustoszenie w społeczeństwie, tylko że obcokrajowcy stadnie szturmują coffee shopy, co nie w smak miejscowym.

Podstawowym pytaniem dotyczącym marihuany jest to, czy jej palenie prowadzi do sięgnięcia po twarde narkotyki. Wiele badań naukowych – dezawuowanych przez Zarembę in extenso – twierdzi, że takiego związku nie ma. Prestiżowy magazyn „New Scientist" popiera legalizację marihuany, choć ostrzega przed powszechnym przekonaniem młodych ludzi o jej nieszkodliwości. Raport Izby Lordów przypomina, że trawka ma wiele właściwości medycznych. „Marihuana jest szeroko stosowana w Zjednoczonym Królestwie i w większości innych krajów zachodnich w celach rekreacyjnych. Powołując się na Ministerstwo Zdrowia, można stwierdzić, że jest trzecią najpopularniejszą używką po alkoholu i tytoniu" – napisali lordowie. Urzędnicy WHO (Światowej Organizacji Zdrowia) mieli zaś zataić fragment raportu, że marihuana jest mniej szkodliwa od innych używek, nawet jeśli zażywana równie intensywnie – cenzurę wprowadzono w obawie, że wyniki posłużą zwolennikom legalizacji.

W jednym worku

„Czy chcemy, aby młodzi Polacy mieli pełny, czy choćby trochę ograniczony dostęp do narkotyków" – zadaje Zaremba fundamentalne pytanie. I wrzuca wszystkie narkotyki do jednego worka. Zapomina przy tym, że dostęp i tak jest ograniczony, a pełnej swobody z całą paletą narkotyków nie ma nikt nigdzie. I niech tak zostanie! Ale zostawmy też ludziom choć trochę wolności, nawet jeśli chcą się podtruwać.

Gdy pytam przyjaciela, dlaczego pali, odpowiada, że pokolenie beatników, które w latach 60. testowało działanie licznych używek, dożyło spokojnej starości, więc czym tu się martwić. Zawsze znajdą się idioci, co nadużyją i – odpukać – nie przeżyją. Tylko co z tego?

Wiem, że taka Kora powtarza – co skrupulatnie przypomina Piotr Zaremba – że po marihuanie nie widzi diabłów. „New Scientist" podkreśla, że trawka spożywana w nadmiarze może wywołać psychozy – a więc wywołać potencjalnego diabła – i uzależnić psychicznie szczególnie młodych osobników.

Prawda jest bowiem taka, że artystów, w tym i Korę, narkotyk może pobudzać i inspirować. Ale rzesze innych potrafi rozkojarzyć i ogłupić. Po spożyciu kreacja może i jest niezmierzona, ale jedynie na papierze, a genialne nawet pomysły pozostają tylko w sferze planów. To właśnie wielka wada palenia marihuany.

I zaraz potem druga: narkotyk, a właściwie jego zdobywanie, potrafi skutecznie zabrać czas. Diler nie odbiera telefonu? To może zadzwonić do innego? Ale jak zdobyć numer? Może kolega pomoże? Chyba nie ma towaru w mieście. Ale pojawiło się coś na Ursynowie. Z Żoliborza to rajd przez całe miasto, ale co tam. W końcu udało się, tymczasem wieczór minął. Niby nic, jednak to kilka straconych godzin. Pomnożone przez liczbę osób i dni dadzą miliony złotych ukradzione z budżetu. Więc nawet nie o legalnie płacone podatki tu chodzi, ale zmarnowane czas i energię. Ze skutkiem wspomnianym na początku wywodu – jak bardzo chcesz, to i tak kupisz. Więc może jednak zalegalizować nie tylko posiadanie, ale i sprzedaż tego specyfiku – na przykład w aptekach?

Żeby była jasność: nie jestem zwolennikiem liberalizacji prawa, jedynie uporządkowania i doprecyzowania go – stąd mój postulat 5 gramów marihuany, które wolno posiadać, i ewentualnego okiełznania sprzedaży. A że sieć będzie miała wtedy za szerokie oka i pomniejsi przestępcy też się wywiną? Przecież to nie detaliści powinni być celem działań policji, lecz hurtownicy, o ile tacy – przy legalnej sprzedaży – jeszcze będą.

„Jestem tu szerzej otwarty niż większość ludzi o konserwatywnych poglądach" – pisze Zaremba. Po powyższych postulatach widać, że ja jeszcze bardziej, co otwiera pole do dalszej dyskusji.

Chwyćmy byka za rogi i najpierw odpowiedzmy na to wielce kłopotliwe pytanie – tak, paliłem marihuanę i się zaciągałem. (Swoją drogą to niegdysiejsze wyznanie Clintona o niepaleniu uważam za szczyt głupoty w zachowaniu politycznej poprawności). Co więcej, czasem zdarza mi się zapalić także teraz. Nie czyni mnie to ani lepszym, ani gorszym polemistą, ale przynajmniej trochę znam się na rzeczy. I z doświadczenia – swojego i kolegów – wiem, że z kupnem trawki nie ma problemu. Wszystko ukryte jest oczywiście za odpowiednim eufemizmem: zielone, śmiechy, kozaki albo najlepiej bezosobowe „coś".

Pozostało 92% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Izrael atakuje Polskę. Kolejna historyczna prowokacja
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Zwierzęta muszą poczekać, bo jaśnie państwo z Konfederacji się obrazi
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Grzegorz Grosse: Europejskie dylematy Trumpa
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?