Taki sygnał przesłał niedawny szczyt szefów rządów oraz ministrów obrony tych krajów.
To ważny głos, ponieważ europejska obronność znajduje się od kilku lat w kryzysie. Składają się nań cięcia w budżetach wojskowych niemal wszystkich państw Unii i brak woli politycznej do zwiększenia poziomu ambicji UE w dziedzinie polityki bezpieczeństwa.
Cięcia skutkują zmniejszaniem armii, ograniczaniem zakupów nowego uzbrojenia i – przede wszystkim – niechęcia do inwestowania we wspólne projekty, np. wielonarodowe jednostki wojskowe. Od chwili rozpoczęcia kryzysu ekonomicznego w 2008 r., państwa UE zredukowały swoje budżety obronne o ponad 20 mld euro, obniżając je tym samym –realnie – do poziomu z lat 2000/2001. Zainicjowana niedawno współpraca w postaci wspólnego rozwijania zasobów wojskowych i dzielenia się nimi (inicjatywy „pooling and sharing" UE oraz „smart defence" NATO) jest traktowane instrumentalnie jako sposób na usprawiedliwienie dalszych cięć a jednocześnie zyskanie dostępu do najdroższych zasobów, np. samolotów transportowych. Z kolei impas woli politycznej nie pozwala na dostosowanie polityki bezpieczeństwa i obrony UE do zmienionych uwarunkowań bezpieczeństwa w Europie i jej sąsiedztwie.
Rezultaty kryzysu są widoczne jak na dłoni. Jeszcze w 2008 r. UE uruchomiła dwie duże operacje, liczące ponad dwa tysiące personelu: cywilną misję w Kosowie, wspierającą budowę struktur wymiaru sprawiedliwości tym kraju, oraz wojskowa operację w Czadzie, która ochraniała uchodźców z ogarniętego konfliktem Sudanu.
Jednak w ciągu ostatnich trzech lat UE utworzyła tylko kilka małych, liczących przeważnie kilkadziesiąt osób, wąsko wyspecjalizowanych misji szkoleniowo-doradczych w Rogu Afryki i Sahelu. Wspierając lokalne siły bezpieczeństwa, odgrywają one tylko pomocniczą rolę w stabilizacji goszczących je krajów – jak w Mali, gdzie unijna operacja zajmuje się szkoleniem malijskiej armii, podczas gdy z rebeliantami walczą siły francuskie oraz krajów afrykańskich z organizacji ECOWAS.