Adam Smith pisał o niewidzialnej ręce rynku – ukrytym mechanizmie, który sprawia, że indywidualne działania mające na celu własny zysk pozwalają zaspokoić nie tylko potrzeby poszczególnych ludzi, ale i ogółu. Ta niewidzialna ręka działa także wtedy, kiedy uczestnicy rynku całkowicie świadomie poświęcają się celom niezwiązanym z własnym interesem. Jak to możliwe?
Od kilkunastu lat rynkowi przypisuje się jak najgorsze cechy, w tym szeroko rozumiany egoizm – nieczułość na potrzeby niekomercyjne, ślepą żądzę zysku czy wreszcie przedkładanie nad wszystko własnej korzyści.
Niewątpliwie rynek pozwala realizować przede wszystkim własne cele, a cele innych uwzględniać wyłącznie wtedy, kiedy pomaga to w osiągnięciu naszych zamiarów. Problem jednak leży gdzie indziej – powszechnie bowiem uznaje się, że tylko kontrola rządu jest w stanie powstrzymać ludzką chciwość i niejako ochronić rynek przed nim samym. W takim rozumieniu interwencję rządu traktuje się nie tylko jako mniejsze zło, ale jako zbawienie dla tych wszystkich wartości, które zginęłyby w obliczu nieposkromionej siły egoizmu rynkowego.
Za każdym razem, kiedy zwolennicy wolnego rynku próbują oponować przeciwko takiemu podejściu, odmawia im się racji niejako „dla zasady", bo rynek to przecież miejsce okrutne i całkowicie zdehumanizowane. Pomimo że nawet nauki przyrodnicze dostarczają dowodów, że altruizm wśród ludzi i zwierząt nie jest paradoksem, lecz sposobem na osiągnięcie odsuniętych w czasie własnych celów, dominuje sposób myślenia o rynku jako o zagrożeniu dla mniej popularnych wartości.
Szkodliwe praktyki
Tymczasem interesowność rynku wręcz wymusza, aby jego uczestnicy równoważyli chęć zysku i dbałość o realizację własnych celów z potrzebami pozornie zupełnie obojętnymi. Co więcej, uczestnicy rynku często samoistnie podejmują działania, które mają wyeliminować uczestników nieuczciwych oraz szkodliwe praktyki. Nie potrzebują ustawy, polecenia sądu czy konsultacji społecznych – wystarczy chęć oczyszczenia rynku wynikająca z... dbałości o własny interes.