łucham w radiu wiadomości na temat tego, co się dzieje w Egipcie. I słyszę spikera mówiącego: „Prezydent Obama wezwał obie strony konfliktu do zaprzestania przemocy, zachowania spokoju i przestrzegania praw człowieka”. I dejá vù, czy raczej dejá entendu: te same słowa padły z ust rzecznika Departamentu Stanu 17 grudnia 1981 roku w stosunku do dwóch zwaśnionych stron w Polsce: do uzbrojonego komunistycznego wojska i do „Solidarności”.
Reakcja na te słowa była pierwszym politycznym dokumentem naszego Komitetu Poparcia „Solidarności” w Nowym Jorku. Ale postawa rządu amerykańskiego zmieniła się w ciągu tygodnia pod wpływem takich ludzi jak przewodniczący wielomilionowego związku zawodowego AFL-CIO Lane Kirkland, zmarły kilka dni temu doradca i przyjaciel prezydenta Reagana Judge William Clark, profesor Richard Pipes czy dyrektor CIA William J. Casey. To pod ich wpływem prezydent Reagan poparł „Solidarność” i potępił stan wojenny, Jaruzelskiego oraz głównego sprawcę i dozorcę komunizmu – Związek Sowiecki.
Zwolennikami tego, że w Polsce stoją naprzeciw siebie dwa wrogie, symetryczne obozy, które należy postawić do kąta, były między innymi amerykańskie banki zadłużone w Polsce, ówczesny kanclerz RFN Helmut Schmidt, a także szeregi sowieckich i polskich agentów wpływów i tych przygotowanych od dawna, i tych wysłanych w ostatniej chwili.
Gdy wybuchł stan wojenny, Ronald Reagan poparł „Solidarność" wbrew apelowi rzecznika amerykańskiego Departamentu Stanu
Farsa czy tragedia
Marksiści, nazywający czasem Karola Marksa „mędrcem z Trewiru”, mają upodobanie w zachwycaniu się jednym z jego, jakże niecelnych, powiedzeń, że historia lubi się powtarzać, ale jako farsa. Nic bardziej błędnego. Zwłaszcza jeśli chodzi o rewolucje czy wojny domowe. Niektóre z nich, zwłaszcza te powołujące się na „mędrca z Trewiru”, przebiły rewolucję bolszewicką w liczbie ofiar na miesiąc czy na km kw. Można tu przywołać politykę Czerwonych Khmerów, gdy rządzili Kambodżą, czy choćby „rewolucję kulturalną” w Chinach.