Przeprowadzka z kresowego dworku

Mentalne przesuwanie Polaków w kierunku zachodnim jest czymś pożądanym. Ale nie ma nic wspólnego ze sztucznym dzieleniem społeczeństwa polskiego na ludzi nowoczesnych i zacofanych, nagminnie pojawiającym się w propagandzie proplatformerskich mediów – pisze publicysta „Rzeczpospolitej”.

Publikacja: 12.09.2013 21:06

Filip Memches

Filip Memches

Foto: Fotorzepa, Magda Starowieyska MS Magda Starowieyska

Zanim Jarosław Gowin opuścił Platformę Obywatelską, podkreślał konieczność powrotu tej partii do jej konserwatywno-liberalnych korzeni. Niestety, takie podejście świadczy o słabości polskiej klasy politycznej, która buja w obłokach. Jeśli ktoś się chce – jak Gowin – wzorować na brytyjskich torysach czy amerykańskich republikanach, oznacza to, że nie bierze pod uwagę oczywistego faktu, iż Polska nie jest ani Wielką Brytanią, ani USA. W naszym kraju szansę powodzenia mają tylko takie projekty polityczne, których punktem odniesienia jest tu i teraz. Stąd nadal niemałe poparcie społeczne dla PO.

Polityczny realizm

Donaldowi Tuskowi środowiska na prawo od niego nieraz wypominały opinię z ankiety „Znaku” z roku 1987, w której oświadczył: „Co pozostanie z polskości, gdy odejmiemy od niej cały ten wzniosło-ponuro-śmieszny teatr niespełnionych marzeń i nieuzasadnionych rojeń? Polskość to nienormalność – takie skojarzenie narzuca mi się z bolesną uporczywością, kiedy tylko dotykam tego niechcianego tematu”.

Pomińmy już to, że przytoczone słowa są z reguły wyrywane z kontekstu, bo całość nie brzmi bynajmniej jednoznacznie. Rzecz w tym, że przywołany cytat służy zazwyczaj do oskarżania Tuska o zgniły indywidualistyczny liberalizm lub wręcz lewacki kosmopolityzm. Tymczasem są to najczęściej strzały niecelne. Mamy tu bowiem do czynienia z politycznym realizmem w wersji, jaką na początku XX wieku prezentował nie kto inny, tylko przywódca endecji Roman Dmowski.

Opinia Tuska sprzed 26 lat łączy się z inną, którą wypowiedział on w rozmowie z Jarosławem Kurskim i Adamem Michnikiem w „Gazecie Wyborczej” w lipcu bieżącego roku. Premier oznajmił: „Edmund Osmańczyk napisał pod koniec lat 70. w »Tygodniku Powszechnym«, że po historycznym przesunięciu granic na zachód potrzeba przesunięcia tych granic w emocjach i umysłach ludzi. Trzeba porzucić legendy i mity kresowe na rzecz myślenia wielkopolskiego, śląskiego, pomorskiego. To powinno formować nowoczesnego Polaka”.

Tym samym szef rządu dotknął kwestii tego, co jest dziś polskością. Rozważania na ten temat nie są łatwe, bo dotyczą traum narodowych.

Mitologia zamiast historii

Zacznijmy od tego, że III RP wyłoniła się z PRL – państwa będącego novum w historii świata. Druga wojna światowa i jej konsekwencje zakończyły tysiącletnią historię Polski. Zagłada elit, zmiana struktury społecznej, wskazane przez Tuska przesunięcie granic – to wszystko zwiastowało wkroczenie na arenę dziejów nowego narodu: splebeizowanego i zarazem jednolitego etnicznie, religijnie, kulturowo. Tak więc PRL okazał się pod pewnymi względami ziszczeniem endeckiego snu – Polska została „uwolniona” od balastu ziemiaństwa i rozmaitych mniejszości. Oczywiście takie czynniki jak uzależnienie od Związku Sowieckiego i ustrój socjalistyczny sprawiły, że jeden postulat Dmowskiego nie był realizowany – Polska nie podjęła wysiłku gonienia pod względem rozwoju cywilizacyjnego krajów zachodnioeuropejskich.

W PRL przeszłość coraz mniej była historią, a coraz bardziej się stawała mitologią – czymś, co ze swej natury idealizuje przeszłość. I to właśnie ta mitologia napędza do dziś rozmaite narracje polityczne odwołujące się do dawnych zrywów narodowych. Tak więc rzeczywistość zmieniła się na poziomie podstawowym, ale Polacy wciąż oglądają się do tyłu.

Pewnym fenomenem okazała się więc „Solidarność”. Jej program adresowany był do ludzi, którzy w znacznej części mieli zakodowane w głowach, że nie należy się wychylać. W roku 1980 dla dużej części społeczeństwa peerelowskiego zrywy narodowe mogły się już jawić jako coś abstrakcyjnego – nawet jeśli były godne podziwu, to pozostawały na tyle odległe, że nie były łączone z teraźniejszością. Być może także i z tej przyczyny antykomunistyczny opór w latach 80. różnił się od największych powstań w dziejach Polski. Bo przecież nikt nie podejmował działań zbrojnych. I to nie tylko dlatego, że byłoby to skrajnie nierozsądne.

Poczucie wykorzenienia

Kiedy nadeszła III RP, pojawiły się liczne głosy o tym, że Polska powinna się uwolnić od demonów romantyzmu, które nie pozwalają jej się integrować z Europą czy – ogólnie rzecz biorąc – modernizować się. Można było usłyszeć czy przeczytać, że należy upowszechniać prozaiczne cnoty mieszczańskie: oszczędność, pracowitość, pragmatyzm, bo – w domyśle – historia ludzkości dobiegła szczęśliwego kresu, liberalna demokracja, przynajmniej w Europie, zwyciężyła, i już wszystkie miecze można przekuć na lemiesze.

Taki pogląd – łatwy do wypromowania wśród ludzi, którzy nie pamiętają żadnej wojny i myślą, że pokój będzie trwał wiecznie – dobrze koresponduje z przekonaniem Donalda Tuska o konieczności mentalnego przesunięcia Polaków w kierunku zachodnim.
Warto tu też odnotować niedawne, bardzo prowokacyjne w tonie, uwagi posła PO Marka Plury, które zamieścił on na swoim profilu na Facebooku w związku z awanturą wokół kanonu lektur szkolnych. Parlamentarzysta Platformy, wybrany – co nie jest bez znaczenia – przez wyborców w okręgu katowickim, napiętnował XIX-wieczną polską literaturę jako relikt paradygmatu kolonialnego, sławiącego panowanie polskiej szlachty nad kresowym ludem. I przy okazji wyznał: „Nie pojadę z moimi dziećmi śladem Mickiewicza ani na Białoruś, ani na Litwę, ani też do Turcji. Nie będę im tłumaczył, jak piękne jest polskie pole nad Niemnem czy Dniestrem, bo ono polskie nie jest. Mam za to tuż za katowicką miedzą te, wciąż urokliwe, raciborskie lasy i strumyki, którymi chcę moje dzieci zachwycić”.

Oczywiście na polityka Platformy za to wyznanie posypały się gromy. Ale przecież wpis Plury odzwierciedla sposób myślenia wielu Polaków, którzy mają – uświadomione lub nieuświadomione – poczucie wykorzenienia. Poza tym poseł PO słusznie wskazuje znaczenie realnej więzi człowieka z małą ojczyzną.

Kłopot tkwi w tym, że jednostka nie może odseparować się od polityki. A podmiotami polityki są byty zbiorowe będące wspólnotami narodowymi czy obywatelskimi, z czego znakomicie zdawał sobie sprawę Dmowski. Tymczasem premier i jego środowisko traktują społeczeństwo polskie w kategoriach nie wspólnoty, lecz zbiorowiska zatomizowanych jednostek, które zajęte są grillowaniem. Jan Rokita w książce „Anatomia przypadku” (rozmowie rzece przeprowadzonej z nim przez Roberta Krasowskiego) scharakteryzował specyfikę najbliższego kręgu Tuska następująco: „Posługując się znanymi kategoriami Floriana Znanieckiego, można powiedzieć, że (…) liberałowie stworzyli grupę, w której dominowała osobowość społeczna »człowieka zabawy«. Taki społeczny krąg zabawy (…) nie dąży ani do moralnej doskonałości swoich uczestników, ani do jakiejś szerszej użyteczności społecznej”.

Dojrzewanie wspólnoty

Mentalne przesuwanie Polaków w kierunku zachodnim jest z pewnością czymś pożądanym. Ale stanowi dramatyczne wyzwanie i nie ma nic wspólnego ze sztucznym dzieleniem społeczeństwa polskiego na ludzi nowoczesnych i zacofanych, nagminnie się pojawiającym w propagandzie proplatformerskich mediów. Bo w gruncie rzeczy, żeby owo przesunięcie się udało, Polacy nie mogą udawać, że wyskoczyli sroce spod ogona – że do Szczecina czy Wrocławia przybyli znikąd, a ze Lwowem czy Wilnem nigdy nie mieli nic wspólnego.

Tylko człowiek świadomy swojej tożsamości może dojrzale iść dalej. Modernizacja zatem nie polega na dążeniu do stanu, w którym zatomizowane jednostki będą beztrosko sobie grillować, lecz stanowi dramatyczne dojrzewanie wspólnoty mierzącej się z trudnymi wyzwaniami. To zresztą znakomicie rozumieli już polscy romantycy. ?

W sobotę w dodatku Plus Minus „Kresy: długie pożegnanie"

Zanim Jarosław Gowin opuścił Platformę Obywatelską, podkreślał konieczność powrotu tej partii do jej konserwatywno-liberalnych korzeni. Niestety, takie podejście świadczy o słabości polskiej klasy politycznej, która buja w obłokach. Jeśli ktoś się chce – jak Gowin – wzorować na brytyjskich torysach czy amerykańskich republikanach, oznacza to, że nie bierze pod uwagę oczywistego faktu, iż Polska nie jest ani Wielką Brytanią, ani USA. W naszym kraju szansę powodzenia mają tylko takie projekty polityczne, których punktem odniesienia jest tu i teraz. Stąd nadal niemałe poparcie społeczne dla PO.

Pozostało 92% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Izrael atakuje Polskę. Kolejna historyczna prowokacja
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Zwierzęta muszą poczekać, bo jaśnie państwo z Konfederacji się obrazi
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Grzegorz Grosse: Europejskie dylematy Trumpa
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?