Złoty sen o przemyśle

Trzeba wyborcom powiedzieć wprost: z planów reindustrializacji, uprzemysłowienia, budowy okręgów przemysłowych i tym podobnych pomysłów nic nie wyjdzie – pisze publicysta „Rzeczpospolitej".

Publikacja: 24.09.2013 20:33

Marcin Piasecki

Marcin Piasecki

Foto: Fotorzepa, Waldemar Kompała

Hasło reindustrializacji czy budowy okręgów przemysłowych zyskało ostatnio niezwykłą popularność wśród polityków. Nie można mieć jednak złudzeń, że stanie się czymś więcej niż tylko hasłem.

Miliardy na huty

To ciekawe, że z troską nad rozwojem polskiego przemysłu pochylają się ugrupowania z przeciwstawnych biegunów politycznych: PiS i SLD. Jarosław Kaczyński wielokrotnie już powtarzał hasło o potrzebie reindustrializacji kraju, niestety, bez większych konkretów dotyczących tego procesu. SLD ma nieco bardziej sprecyzowane plany. Chce stworzyć trzy okręgi przemysłowe: Północny w okolicach Trójmiasta, Południowy między Katowicami i Krakowem oraz Centralny Okręg Przemysłowy pod Łodzią koło przecięcia autostrad A1 i A2.

Ostatnia nazwa jest znacząca. I być może świadczy o tęsknocie i źródle inspiracji polityków deklarujących potrzebę odrodzenia wielkiego przemysłu w Polsce. To przedwojenna koncepcja Centralnego Okręgu Przemysłowego, częściowo zresztą zrealizowana. Być może również jest w tym wszystkim nutka nostalgii za gigantycznymi PRL-owskimi inwestycjami, uleganie złudzeniu, że w Polsce rządzonej przez komunistów zaroiło się od fabryk, co uczyniło z niej kraj mlekiem i miodem płynący.

Oczywiście, nie ma nic złego w tym, żeby w Polsce było jak najwięcej fabryk dających ludziom pracę. Jednak wprowadzenie na polityczne sztandary haseł budowy przemysłowej potęgi jest po prostu bałamutne. Być może uwiedzie jakieś grupy wyborców. Ale właśnie dlatego trzeba im jak najszybciej powiedzieć, że z reindustrializacji, uprzemysłowienia, budowy okręgów przemysłowych i tym podobnych pomysłów nic nie wyjdzie. Przynajmniej w tym kształcie, w jakim naiwnie sobie ten proces wyobrażają politycy.

I to z kilku powodów. Wyobraźmy sobie wariant najprostszy i najbardziej zresztą niebezpieczny: na stworzenie z Polski przemysłowego giganta przeznaczane są równie gigantyczne pieniądze z kasy państwa. Politycy SLD obliczyli już, że na utworzenie pod Łodzią pierwocin COP potrzeba miliarda złotych. W zasadzie na dzień dobry. Ale wydawałoby się, że można pójść dalej: przecież co za problem wydać kolejne kilka miliardów na przemysł, budowę fabryk, hut i Bóg wie czego jeszcze. Tylko że nawet jeśliby te miliardy w kasie państwa jakoś się znalazły, jest jeden ogranicznik, który dosyć skutecznie rozwala całą koncepcję i o którym jakoś politykom nie chce się pamiętać. Tym ogranicznikiem jest Unia Europejska. Bardzo jestem ciekaw, w jaki sposób politycy dzielnie uprzemysławiający kraj wytłumaczyliby się Brukseli ze stosowania niedozwolonej pomocy publicznej. Bądźmy realistami – nie wytłumaczyliby się. Chyba że zakładamy wystąpienie z UE w imię reindustrializacji. Proszę bardzo.

Nawiasem mówiąc, warto tutaj pamiętać o sporach z Brukselą dotyczących funkcjonowania w naszym kraju specjalnych stref ekonomicznych. W dużej mierze sporów, z których Polska wyszła obronną ręką. Tylko że SLD-owski pomysł na okręgi przemysłowe jako żywo przypomina konstrukcję stref. Po co więc wyrzucać państwowe miliardy na koncepcję, która już funkcjonuje? I to w niektórych regionach funkcjonuje świetnie. Przecież strefy nie są jeszcze po brzegi zapełnione inwestorami.

Tworzenie klimatu

Właśnie. I tutaj porzućmy skrajny wariant, że państwo na własną rękę buduje fabryki w ramach reindustrializacji. W tym miejscu kłania się hasło często obecne na ustach polityków, czyli przyciąganie inwestorów, tworzenie klimatu do inwestycji i tak dalej. Pomijam już fakt, że Polska nie cierpi na nadmiar chętnych do inwestycji, o tym zresztą niżej. Ale zobaczmy, o jakich to inwestorach marzą politycy.

Otóż w łódzkim COP politycy Sojuszu chcą preferować „przemysł maszynowy i elektromaszynowy, precyzyjny, samochodowy, elektroniczny, wysokich technologii (biotechnologiczny, farmaceutyczny) i energii odnawialnej". Znów: nic w tym złego. Warto jednak przy tych marzeniach o preferowaniu pamiętać, że połowa z wymienionych branż należy do – by użyć popularnego przed paroma laty określenia – „starej gospodarki". A ta jest w odwrocie w zasadzie na całym Starym Kontynencie.

W Polsce koszty pracy są stosunkowo niskie, ale nie mają szansy na skuteczne konkurowanie z Azją. Co gorsza, z czego politycy ciągle nie są w stanie sobie zdać sprawy, klasyczną fabrykę średniej wielkości dzisiaj stosunkowo łatwo otworzyć, ale również łatwo zamknąć lub przenieść w inne miejsce. Natomiast znacznie trudniejszy do ruszenia jest najwyższy poziom kadry, innowacyjność, centra badań i rozwoju, słowem to wszystko, co są w stanie wymyślić, wynaleźć czy opracować specjaliści, gospodarka oparta na wiedzy. I na tym opiera się nowy wymiar europejskiego i nie tylko europejskiego przemysłu, miejsce docelowej produkcji staje się coraz mniej ważne.

Designed in California

Być może niektórzy z propagatorów reindustrializacji mają urządzenie o nazwie iPhone. Jest na nim taki napisik: „Designed by Apple in California. Assembled in China". We współczesnej gospodarce chodzi właśnie o to „designed", a nie o budowę kolejnych potężnych hal fabrycznych. To znacznie mniej spektakularne niż rozbudowane linie produkcyjne. Ale przynosi dwie podstawowe korzyści: perspektywy i nieporównywalnie większe zyski niż klasyczny przemysł. Jeżeli jednak upieramy się przy uprzemysłowieniu w tym klasycznym wydaniu, warto posłuchać tych, którzy już w biznesie tego rodzaju funkcjonują i być może myślą o kolejnych inwestycjach. Im nie potrzeba nowych okręgów przemysłowych. Nie potrzeba haseł o reindustrializacji. Potrzeba natomiast tego, co jest mało sexy w wymiarze politycznym. Co jest powtarzane od lat i z czym nie poradził sobie żaden rząd. Czyli banały: stabilne prawo, w tym rozwiązania podatkowe, porządna infrastruktura, sprawna administracja. Pewnie tylko tyle dla polityków opozycji marzących o umocnieniu pozycji przemysłu i aż tyle dla kolejnych ekip rządowych.

Parę dni temu rozmawiałem z przedstawicielami jednej z największych światowych korporacji. Przemysł, wysokie technologie, wszystko, co można sobie wymarzyć. Są bliscy decyzji o zamrożeniu kolejnych inwestycji w Polsce. Mają w zasadzie nieograniczone środki, ale mają również dosyć. Niekończących się potyczek z biurokracją, kary, którą dostali od polskiej administracji i nie są w stanie pojąć dlaczego, jak również tego, że od kilku lat nikt nie jest w stanie zbudować paru kilometrów porządnej drogi do ich fabryki, jednej z najnowocześniejszych w Europie. Pójdą tam, gdzie im lepiej, a kandydatów jest wielu.

Dzięki takim właśnie historiom może prysnąć złoty sen o uprzemysłowieniu czy reindustrializacji. Oczywiście, o ile te hasła politycy traktują choć nieco poważnie, nie tylko jako wygodny slogan obecny na politycznych sztandarach jedynie do najbliższych wyborów.

Hasło reindustrializacji czy budowy okręgów przemysłowych zyskało ostatnio niezwykłą popularność wśród polityków. Nie można mieć jednak złudzeń, że stanie się czymś więcej niż tylko hasłem.

Miliardy na huty

Pozostało 96% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Izrael atakuje Polskę. Kolejna historyczna prowokacja
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Zwierzęta muszą poczekać, bo jaśnie państwo z Konfederacji się obrazi
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Grzegorz Grosse: Europejskie dylematy Trumpa
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?