Hasło reindustrializacji czy budowy okręgów przemysłowych zyskało ostatnio niezwykłą popularność wśród polityków. Nie można mieć jednak złudzeń, że stanie się czymś więcej niż tylko hasłem.
Miliardy na huty
To ciekawe, że z troską nad rozwojem polskiego przemysłu pochylają się ugrupowania z przeciwstawnych biegunów politycznych: PiS i SLD. Jarosław Kaczyński wielokrotnie już powtarzał hasło o potrzebie reindustrializacji kraju, niestety, bez większych konkretów dotyczących tego procesu. SLD ma nieco bardziej sprecyzowane plany. Chce stworzyć trzy okręgi przemysłowe: Północny w okolicach Trójmiasta, Południowy między Katowicami i Krakowem oraz Centralny Okręg Przemysłowy pod Łodzią koło przecięcia autostrad A1 i A2.
Ostatnia nazwa jest znacząca. I być może świadczy o tęsknocie i źródle inspiracji polityków deklarujących potrzebę odrodzenia wielkiego przemysłu w Polsce. To przedwojenna koncepcja Centralnego Okręgu Przemysłowego, częściowo zresztą zrealizowana. Być może również jest w tym wszystkim nutka nostalgii za gigantycznymi PRL-owskimi inwestycjami, uleganie złudzeniu, że w Polsce rządzonej przez komunistów zaroiło się od fabryk, co uczyniło z niej kraj mlekiem i miodem płynący.
Oczywiście, nie ma nic złego w tym, żeby w Polsce było jak najwięcej fabryk dających ludziom pracę. Jednak wprowadzenie na polityczne sztandary haseł budowy przemysłowej potęgi jest po prostu bałamutne. Być może uwiedzie jakieś grupy wyborców. Ale właśnie dlatego trzeba im jak najszybciej powiedzieć, że z reindustrializacji, uprzemysłowienia, budowy okręgów przemysłowych i tym podobnych pomysłów nic nie wyjdzie. Przynajmniej w tym kształcie, w jakim naiwnie sobie ten proces wyobrażają politycy.
I to z kilku powodów. Wyobraźmy sobie wariant najprostszy i najbardziej zresztą niebezpieczny: na stworzenie z Polski przemysłowego giganta przeznaczane są równie gigantyczne pieniądze z kasy państwa. Politycy SLD obliczyli już, że na utworzenie pod Łodzią pierwocin COP potrzeba miliarda złotych. W zasadzie na dzień dobry. Ale wydawałoby się, że można pójść dalej: przecież co za problem wydać kolejne kilka miliardów na przemysł, budowę fabryk, hut i Bóg wie czego jeszcze. Tylko że nawet jeśliby te miliardy w kasie państwa jakoś się znalazły, jest jeden ogranicznik, który dosyć skutecznie rozwala całą koncepcję i o którym jakoś politykom nie chce się pamiętać. Tym ogranicznikiem jest Unia Europejska. Bardzo jestem ciekaw, w jaki sposób politycy dzielnie uprzemysławiający kraj wytłumaczyliby się Brukseli ze stosowania niedozwolonej pomocy publicznej. Bądźmy realistami – nie wytłumaczyliby się. Chyba że zakładamy wystąpienie z UE w imię reindustrializacji. Proszę bardzo.