Kiedy parę dni temu napisałem na Twitterze, co można by wybudować za pieniądze przeznaczone na dozbrojenie polskiej armii, wybuchła awantura. Poważni znawcy tematu, jak na przykład Paweł Zalewski czy Bartosz Węglarczyk, kwestionowali taki typ rozumowania. Podniosły się głosy, że to populizm, niezrozumienie zagrożeń i naiwny pacyfizm.
Nic bardziej błędnego – nie jestem zwolennikiem tezy, że oto po wstąpieniu do Unii Europejskiej zakończyła się historia i możemy spokojnie trwać w błogim letargu, zapominając o bożym świecie. Niestety, ów świat pełen jest zagrożeń i niebezpieczeństw i siły zbrojne są nam potrzebne. Dylemat więc polega nie na tym, czy utrzymywać i modernizować polskie siły zbrojne, ale jak to robić i za ile.
Mój pomysł byłby neutralny dla budżetu państwa, bowiem Polacy zaopatrywaliby się w broń na własny koszt
Topić broń w Bałtyku
Jakie statystyki tak zbulwersowały moich interlokutorów? Ano takie, że za 130 miliardów złotych przeznaczonych w najbliższych latach na zakup sprzętu dla wojska, można by wybudować trzy autostrady z północy na południe Polski i trzy ze wschodu na zachód. A także 433 szpitale wojewódzkie lub 1300 szpitali miejskich oraz 6500 szkół. Suma ta wystarczyłaby także na wybudowanie i pełne wyposażenie... 356 Centrów Kopernika, 687 wydziałów chemii na polskich uniwersytetach lub 1625 nowoczesnych bibliotek akademickich typu Centrum Informacji Naukowej i Biblioteki Akademickiej UŚ – CINiBA.
Czy takie podsumowanie jest wyrazem populizmu? A może jedynie obrazowym uświadomieniem tego, o jakich sumach mówimy. Owe 130 miliardów złotych mogłoby stanowić o skoku cywilizacyjnym kraju i przyczynić się do jego modernizacji. Mogłoby zaspokoić podstawowe potrzeby wielu Polaków lub stanowić bardzo znaczący wkład w uczynienie z naszego kraju centrum nowoczesnej edukacji.