Czas zapłaty

Już tylko Europa może wyzwolić Ukrainę z objęcia oligarchów, którzy paraliżują rozwój kraju od chwili jego narodzin. Jeśli tej szansy Ukraińcy nie wykorzystają, ich krajowi przypadnie rola rosyjskiej guberni – pisze z Kijowa publicysta „Rzeczpospolitej".

Publikacja: 06.12.2013 01:00

Jędrzej Bielecki

Jędrzej Bielecki

Foto: Fotorzepa, ms Michał Sadowski

Róg stołecznych ulic Rohnidynskiej i Szoty Rustawelego dobrze oddaje stan kraju. Na jednym rogu salon Ferrari, na drugim Ministerstwo Spraw Socjalnych. Na jednym przybytek dla paru procent społeczeństwa, które stać właściwie na wszystko, na drugim urząd, który nie ma do zaoferowania przytłaczającej masie narodu w zasadzie nic.

Wszechobecna korupcja

W chwili ogłoszenia niepodległości w 1991 roku na Ukrainie powstała instytucjonalna pustka. Państwo było tak słabe, że nie zdołało zapobiec przejęciu niemal całego, poza ziemią, majątku przez garstkę ludzi. Niektórzy zawdzięczali fortunę sprytowi i przedsiębiorczości, ale zdecydowana większość ustawiła się na pokolenia dzięki przynależności do elity nomenklatury komunistycznej lub do kryminalnej mafii. To wówczas powstały bajeczne fortuny Rinata Achmetowa, Wiktora Pinczuka czy Ihora Kołomojskiego.

Oligarchowie przejęli jednak kontrolę nie tylko nad wielkim biznesem, ale niemal nad każdym aspektem działania państwa. Większość deputowanych, ministrów, sędziów, prokuratorów czy szefów milicji to ludzie zależni od magnatów i pozostający na ich usługach.

Szczególnym tego objawem jest wszechobecna na Ukrainie korupcja. Drogi są w tragicznym stanie, bo przetargi wygrywają przedsiębiorcy powiązani z władzą, którzy zapłacone łapówki muszą sobie odbić, oszczędzając na prowadzonych robotach. Urzędy skarbowe łupią przedsiębiorców, którzy chcieliby założyć konkurencyjny dla oligarchów biznes. Milicja przymyka oko na poczynania tych, którzy kontrolują aparat państwa, ale stosuje bezwzględne, często nieuczciwe metody wobec tych, którzy takich możliwości nie mają.

Oligarchiczny system władzy rozstrzygnął także o geografii politycznej Ukrainy. Przed rozpadem Związku Radzieckiego przemysł koncentrował się zasadniczo w dwóch ośrodkach: Doniecku i Dniepropietrowsku. Nic dziwnego, że właśnie tu powstały po 1991 roku największe fortuny. Achmetow uwłaszczył się na węglu i hutach, Pinczuk, zięć byłego prezydenta Leonida Kuczmy, na przemyśle maszynowym. Nawet wielkie pieniądze, jakich dorobiła się Julia Tymoszenko na kontraktach na import rosyjskiego gazu, były także związane z Donieckiem i Dniepropietrowskiem, bo tu znajdowali się główni odbiorcy taniego paliwa.

Donieck rządzi

Dziś ta koncentracja władzy skurczyła się wręcz do jednego ośrodka. Po Ukrainie krąży dowcip: dlaczego mieszkańcy Doniecka boją się wyjść na ulice? Bo mogą zostać w każdej chwili porwani i wywiezieni do któregoś z gabinetów ministerialnych w Kijowie. Ekipa Wiktora Janukowycza to niemal wyłącznie „donieckije". Dla ludzi z pozostałych miast stanowisk nie ma już wiele.

W systemie oligarchicznym 90 proc. społeczeństwa żyje jednak w warunkach, które przynajmniej pod pewnymi względami są gorsze niż w czasach Związku Radzieckiego. Przy zarobkach nauczyciela czy lekarza wynoszących 1,5–2 tys. hrywien (600–800 złotych), a robotnika 3 tys. hrywien (1000 złotych) za metr kwadratowy w sowieckim bloku w Kijowie trzeba zapłacić 4,5–6 tys. zł. W sklepach ceny podstawowych produktów spożywczych czy takich usług jak przejazd taksówką są wyraźnie wyższe niż w Warszawie. Bezrobocie teoretycznie jest niskie, ale dlatego, że miliony Ukraińców wyjechało za pracą do Rosji czy na Zachód, a pozostali muszą czekać nieraz miesiącami na wypłatę bieda-pensji. Służba zdrowia oficjalnie pozostaje darmowa, jednak już same leki są drogie, a w razie poważniejszych operacji nie obędzie się bez sowitych łapówek. Przyjezdny z Polski odnosi wrażenie, że ludzie na ulicach są źle ubrani, apatyczni, zmęczeni. Taka podróż w czasie dwie–trzy dekady do tyłu.

Po raz pierwszy od odzyskania niepodległości polityka lawirowania między Unią a Rosją okazuje się nie do utrzymania

Od początku obecnego wieku mimo braku reform i korupcji ukraińska gospodarka przez kilka lat mimo wszystko w miarę dynamicznie się rozwijała. Zaczęto wtedy wykorzystywać „proste rezerwy", czyli likwidować największe absurdy odziedziczone po sowieckim systemie. To wówczas powstała trzecia, obok oligarchów i biedoty, warstwa ukraińskiego społeczeństwa: klasa średnia. Szczególnie jest ona widoczna w Kijowie. To do niej należą jeżdżące po ulicach toyoty czy audi, to dla niej swoje sklepy w głównej arterii miasta Chreszczatyku otworzyły niektóre zachodnie marki drogiej odzieży czy biżuterii. Klasa średnia to przede wszystkim menedżerowie, inżynierowie, eksperci pracujący na potrzeby oligarchów, pracownicy zagranicznych firm, które zdecydowały się zainwestować na Ukrainie, czasem niezależni przedsiębiorcy, którzy mimo nieuczciwych sądów i urzędów podatkowych jakoś przetrwali na rynku.

Tę optymistyczną tendencję wzmocniła pomarańczowa rewolucja. W 2004 roku ludzie uwierzyli, że spod kontroli oligarchów może się wymknąć nie tylko gospodarka – a przynajmniej pewna jej część – ale i także świat polityki.

Recydywa lat 90.

Po dziesięciu latach takie rozumowanie wydaje się niestety bardzo naiwne. Bohater pomarańczowej rewolucji Wiktor Juszczenko szybko wpadł w objęcia oligarchów, mianując już w 2006 roku Janukowycza premierem. Dwa lata później kryzys finansowy uderzył ze szczególną siłą w ukraińską, niezreformowaną gospodarkę. Ucierpiała na tym przede wszystkim ledwo powstała klasa średnia. Nie tylko zagraniczne firmy wycofały się z Ukrainy, ale Janukowycz nakazał powiązanym z oligarchami bankom finansowanie państwa, aby zapobiec jego bankructwu. W ten sposób kredyty dla małych przedsiębiorców się skończyły.

Po zdobyciu pełni władzy w wyborach prezydenckich w 2010 roku doniecka grupa wokół Janukowycza ze szczególną siłą zaczęła niszczyć niezależny od niej biznes. Mechanizm był prosty: albo „dobrowolnie" dany przedsiębiorca sprzedawał swoją firmę, często zdecydowanie poniżej ceny rynkowej, albo był do tego zmuszony działaniami urzędu skarbowego czy prokuratury. Takie „wrogie przejęcia" dodatkowo podcięły i tak już niezwykle wątłą pozycję ukraińskiej klasy średniej.

Wróciło zatem to, co już było w pierwszej dekadzie niepodległości. Ukraina znów stała się krajem kontrastów rodem z Ameryki Łacińskiej czy Afryki. A ponieważ mimo wszystko nie jest dyktaturą, Janukowycz, aby utrzymać się u władzy, podobnie zresztą jak wcześniej Julia Tymoszenko, jest skazany na populizm. Stąd brak reform rynkowych i utrzymywanie dotacji socjalnych przynajmniej na część usług komunalnych (metro w Kijowie kosztuje 80 groszy, relatywnie tanie jest ogrzewanie).

Na kontynuowanie takiej polityki Ukraina zwyczajnie nie ma już jednak środków. Dziś jest już właściwie jasne, że w ostatnich trzech latach Janukowycz grał z Brukselą w kotka i myszkę, twierdząc, że poważnie myśli o zawarciu umowy stowarzyszeniowej. Cel był inny: zdobyć fundusze, aby podtrzymać upadającą gospodarkę przynajmniej do 2015 roku i wygrać wybory prezydenckie.

Tyle że Janukowycz doszedł do ściany. Po raz pierwszy od odzyskania niepodległości polityki lawirowanie między Unią a Rosją okazuje się nie do utrzymania. Przychodzi czas zapłaty za dwie dekady zaniechanych reform.

Tylko Unia

Zarówno Bruksela, jak i Moskwa za pomoc finansową, którą prezydent wylicza na 150–165 mld dolarów, domagają się spełniania warunków, które są nie do zaakceptowania dla obecnej ekipy w Kijowie. Unia chce budowy na Ukrainie państwa prawa. Oznaczałoby to koniec obecnego systemu, którego Janukowycz jest produktem. Putin chce przystąpienia Ukrainy do rosyjsko-kazachsko-białoruskiej Unii Celnej i de facto przekształcenia Ukrainy w rosyjską gubernię.

Wiele wskazuje na to, że z dwojga złego oligarchowie, do których należy ostatnie słowo, wybiorą tę pierwszą koncepcję. Na Euromajdanie spotkałem w środę Petra Poroszenkę, „króla czekolady" i jednego z najbogatszych Ukraińców. Mimo niskich cen rosyjskiego gazu załamuje się biznes chemiczny Dmytra Firtasza, bo w państwie bezprawia nie jest on w stanie zmodernizować swoich zakładów tak, aby były konkurencyjne na rynku. Rinat Achmetow pozwolił swoim mediom na w miarę obiektywne relacjonowanie obecnej ukraińskiej rewolucji. Należące do oligarchów banki tracą na wymuszonym wykupywaniu ukraińskich obligacji. Oto znaki, że najbogatsi ludzie na Ukrainie z dwojga złego wolą Brukselę od Moskwy.

Stowarzyszenie z Unią jest jedyną nadzieją na wyrwanie Ukrainy z obecnego systemu, bo kraj nie zdołał zbudować wiarygodnej klasy politycznej niezależnej od oligarchów. Julia Tymoszenko zgromadziła jeden z największych majątków na Ukrainie, w czasie jej rządów dała się wzbogacić wielu współpracownikom. Co prawda nie dał się skorumpować oligarchom lider partii Udar Witalij Kliczko, ale na razie sprawdził się on na ringu, a nie w rządzeniu krajem. Ołeh Tiahnybok, lider Swobody, wyznaje raczej skrajne, nacjonalistyczne poglądy.

Czy Unia poradzi sobie z takim wyzwaniem? Przypadek Grecji czy Portugalii, państw o wiele mniejszych, każe nam w to wątpić. Z drugiej jednak strony integracja europejska pozwoliła na przekształcenie z dyktatury w stabilne, zamożne demokracje Hiszpanii czy Polski. Spowodowała też, że Irlandia jest po raz pierwszy w historii bogatsza (mimo kryzysu) od Wielkiej Brytanii, a wojna między Niemcami i Francją jest nie do pomyślenia.

Wdrożenie zapisów umowy o stowarzyszeniu, a potem być może o członkostwie zajmie Ukrainie przynajmniej dwie dekady. Biorąc pod uwagę stagnację od uzyskania niepodległości, i tak byłoby to błyskawiczne tempo zmian. I wspaniała perspektywa dla przytłaczającej większości Ukraińców.

Róg stołecznych ulic Rohnidynskiej i Szoty Rustawelego dobrze oddaje stan kraju. Na jednym rogu salon Ferrari, na drugim Ministerstwo Spraw Socjalnych. Na jednym przybytek dla paru procent społeczeństwa, które stać właściwie na wszystko, na drugim urząd, który nie ma do zaoferowania przytłaczającej masie narodu w zasadzie nic.

Wszechobecna korupcja

Pozostało 96% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Psychoterapeuci: Nowy zawód zaufania publicznego
analizy
Powódź i co dalej? Tak robią to Brytyjczycy: potrzebujemy wdrożyć nasz raport Pitta
Opinie polityczno - społeczne
Michał Szułdrzyński: Joe Biden wymierzył liberalnej demokracji solidny cios
Opinie polityczno - społeczne
Juliusz Braun: Religię w szkolę zastąpmy nowym przedmiotem – roboczo go nazwijmy „transcendentalnym”
Materiał Promocyjny
Przewaga technologii sprawdza się na drodze
Opinie polityczno - społeczne
Skrzywdzeni w Kościele: Potrzeba transparentności i realnych zmian prawnych
Walka o Klimat
„Rzeczpospolita” nagrodziła zasłużonych dla środowiska