W ciągu kilku miesięcy zebrał milion. Od ludzi, którzy widząc jego anons, myśleli sobie pewnie: „co za świr”, i klikali, ofiarowując mu dolara czy dwa, jako rodzaj „lajka” dla świetnego żartu.
Dwa dolary, które zamiast wydać na latte machiatto, przekazali wesołemu kosmonaucie, to pięć posiłków dla każdego z prawie trzystu (często chorych na AIDS) dzieciaków w „moim” sierocińcu w Kasisi w Zambii. Dotarło do mnie, że świat wielkich projektów i wielkich liczb przeszedł już chyba do historii. Ludzie, którzy muszą codziennie podejmować tyle decyzji, ile ich przodkowie dwieście lat temu podejmowali przez całe życie, nie są już w stanie skupić uwagi na wielkich akcjach.
Pewnie dlatego w „Rzeczpospolitej” czytam o tym, że ludzie dają coraz mniej na duże charytatywne projekty. Podzielmy je więc na dziesiątki małych. Gdzie skwitowanie będzie następować szybko, darczyńcy od razu będą widzieć, że zrobili coś dobrego, a my wtedy odpalimy nowy projekt, nie prosząc o pieniądze na „biedne dzieci” czy wielkie szpitale, ale centymetr po centymetrze, z chirurgiczną precyzją walcząc ze złym światem, tworząc dobry świat.
Gdy w założonej pół roku temu przeze mnie fundacji uznaliśmy, że siostrom w Zambii niezbędny jest ambulans, zamiast prosić o sto tysięcy złotych, ogłosiliśmy na Facebooku, że szukamy dwóch tysięcy ludzi, którzy zrzucą się po pięć dych. Siostry miały ambulans już po dwóch miesiącach (uratowały nim już kilka ludzkich istnień). Gdy zaproponowaliśmy zdalną mikroadopcję naszych dzieciaków, myśleliśmy, że pierwsza setka nie znajdzie opiekunów przez rok – moce przerobowe zatkały nam się po dwóch dniach, dziś dodaliśmy na stronę osiemdziesiąt nowych maluchów. Myśląc nad tym, jak podnieść standard codziennego jedzenia w Kasisi (dziś opartego na kaszy), zaczęliśmy od prośby o złotówkę na porcję ryby albo od pięciu złotych za pomidory w naszej multimedialnej Spiżarni na stronie internetowej fundacji. Krok po kroku, bez napinania się, w miarę jak wspaniali ludzie, którzy wciąż do nas dołączają, zechcą dzielić się z nami drobnymi kwotami, będziemy wydeptywać ścieżki dobru. A jak przestaną chcieć – zrobione dobro i tak już z dzieciakami na stałe do końca ich życie zostanie.
Plany na dekadę, budowanie wielkich instytucji, toczenie debat „skąd zło” – dziś szkoda na to prądu. Banki zarabiają krocie na obracaniu tzw. osadem, milionami, na które składają się pozostawiane na nieużywanych rachunkach groszowe czy złotowe „końcówki”. Proponuję podobny eksperyment: odkładaj wszystkie pięciozłotówki, które trafią w Twoje ręce, za pół roku podlicz, ile zebrałeś, otrząśnij się ze zdumienia i wyślij je dzieciakom w Kasisi albo innym potrzebującym. Nieważne, jak zmieniłbyś świat, gdybyś wygrał milion, przekonaj się, jak realną siłę nosisz w portfelu dzisiaj.
Autor jest twórcą portalu stacja7.pl