Już rok stery Kościoła katolickiego dzierży papież Franciszek. Co więcej, wystarczyło 12 miesięcy, by media przestały pisać tylko o kryzysie i aferach w Kościele, a zaczęły mówić o „efekcie Franciszka". Papież z Argentyny sprawił, że Kościół znów stał się ważnym aktorem debaty publicznej – od przyczyn ubóstwa poczynając, po przemiany intymności, a na nierównościach społecznych kończąc. Ba, Franciszek, o czym świadczą przyznawane mu nagrody, jak choćby człowieka roku magazynu „Time", podbija serca nie tylko katolików. Albo, dosadniej, przede wszystkim porusza tych, którzy stoją dziś na obrzeżach Kościoła, z którego – jak wielu z nich utrzymuje – zostali skutecznie wypchnięci. Bo dziś realnego znaczenia nabierają prorocze słowa ks. Józefa Tischnera. Krakowski filozof powiadał, że nie spotkał nikogo, kto straciłby wiarę po przeczytaniu Marksa, ale spotykał wielu, którzy odchodzili z Kościoła po zetknięciu się z własnym proboszczem.
Nie byłoby jednak „efektu Franciszka", gdyby papież tak doskonale nie rozumiał, czym w XXI w. ma być w Kościele władza. I jak władzy należy używać, by skutecznie zarządzać wspólnotą wiernych. To właśnie pojmowanie władzy i styl jej sprawowania sprawia, że pontyfikat Franciszka jest tak dynamiczny. I te dwa elementy odróżniają obecnego papieża i od Jana Pawła II, i od Benedykta XVI. Papieży wielkich, ale niedostatecznie rozumiejących, że jeśli nie potrafisz umiejętnie korzystać z władzy, która została ci dana, abdykujesz. Szukając więc odpowiedzi na pytanie, czy wiemy po roku, kim jest Franciszek, pytajmy, jaki użytek czyni on z danej mu władzy. A zatem, jaki?
Władza jako służba
Najczęściej władzę kojarzymy z przejawem siły i panowania. Sądzimy, iż władzę ma ten, od kogo jesteśmy zależni. Kto może decydować także o naszym losie. Tyle że to świeckie, polityczne rozumienie władzy. Inaczej jest w Kościele. Tu władzy nie pojmuje się jako siły, ale – zgodnie z zaleceniem Robotnika z Nazaretu – jako służbę i pokorę. Co to znaczy?
Opis tak rozumianej władzy znajdziemy w Liście do Filipian (zob. 2,5-11), gdzie zawarty jest krótki traktat o panowaniu. Jest to w istocie szczególna „polityka kenozy" czy też – mówiąc inaczej – „polityka samoograniczania". To polityka skromności i pokory. Odrzucenia logiki siły, przemocy i panowania. Cóż bowiem robi Jezus?
Oddaje władzę w politycznym sensie. Zrzeka się tego, co mógł spokojnie wziąć, gdyż mu się to należało. On jednak robi miejsce dla nas, ludzi, dla innych stworzeń, byśmy mieli władzę nad swoim życiem i nad innymi stworzeniami. Widzimy zatem, że Bóg „wypiera się niejako samego siebie", przyjmuje postać sługi, wybiera uniżenie i bezbronność w miejsce hołdowania niezaspokojonym apetytom władzy i panowania. O ile świat polityki ceni władzę jako bezwzględne panowanie, o tyle świat kościelny ceni, a przynajmniej powinien, władzę jako uniżoną służbę. W pierwszym przypadku liczy się naga siła, w drugim – bezbronna pokora.