W czwartkowy wieczór ?10 kwietnia poszedłem pod Pałac Prezydencki. Drewniany surowy krzyż na prowizorycznym stojaku, do niego doczepione flagi. Na lewo od krzyża czarno-białe zdjęcie Marii i Lecha Kaczyńskich ustawione na malarskich sztalugach. Po prawej walają się jakieś torby, pakunki. Przy nich jacyś ludzie, którzy nie wiadomo, czy pilnują tych toreb czy krzyża.
Wszystko to – mimo podniosłej atmosfery rocznicy katastrofy – sprawia wrażenie przygnębiające. Jedna wielka prowizorka. Zrobiło mi się wstyd. Czy naszego państwa nie stać na porządne upamiętnienie prezydenta Rzeczypospolitej?
Co do pomnika poświęconego wszystkim ofiarom katastrofy, to w moim przekonaniu powinny powstać dwa najważniejsze: na Powązkach Wojskowych (już stoi i prezentuje się godnie) oraz w miejscu lotniczego wypadku. Jeśli z przyczyn politycznych tego drugiego nie dałoby się postawić, można rozważyć inną lokalizację.
Genius loci
Pozostaje jednak nadal niewyjaśniona kwestia pamięci o człowieku, który przez pięć lat piastował najwyższy urząd w kraju. Niezależnie od sympatii politycznych oraz od oceny jego dokonań Lechowi Kaczyńskiemu od współobywateli należy się najwyższy szacunek.
W pamiętną sobotę 10 kwietnia 2010 roku przyszedłem pod Pałac. Kilka godzin po potwierdzeniu fatalnej informacji teren ten był już pełen kwiatów i zapalonych zniczy. Ludzie nie bez powodu przyszli spontanicznie w to właśnie miejsce i nie bez powodu tu właśnie stanął słynny krzyż, który później nas tak bardzo podzielił. Jeśli tak, jeśli duch polskich tragicznych dziejów przywiódł naród w ten punkt na Krakowskim Przedmieściu i jeśli punkt ten przez kolejne lata gromadzi tłumy, to trzeba to pokornie zaakceptować. To już nie jest zwykły kawałek stolicy. Obecny tam jest genius loci.