Zróbmy sobie na złość, rozwalmy Unię!

Z Unią Europejską jest jak z demokracją. Nie jest to byt najlepszy z możliwych, ale nie wymyślono nic lepszego, co gwarantowałoby pokój, zabezpieczenia socjalne i jakość życia – pisze publicysta.

Publikacja: 16.05.2014 02:04

Jarosław Makowski

Jarosław Makowski

Foto: Fotorzepa, Pio Piotr Guzik

Unia Europejska, co najlepiej pokazują obecne wybory do europarlamentu, znajduje się dziś na rozdrożu. Nie jest to sytuacja komfortowa. Ale też nie jest tragiczna.

Z jednej strony, budowana od ponad 50 lat zjednoczona Europa jest wielkim sukcesem. Proces integracyjny, także ten z 2004 roku, kiedy Polska przystąpiła do UE, jest przejawem europejskiej współpracy i solidarności. Europejczycy, po koszmarach związanych z II wojną światową czy wobec nieuchronnej globalizacji, zdali sobie sprawę, że współpraca jest lepsza niż konkurencja. Że zaufanie jest tańsze niż podejrzliwość. ?I dlatego, całkowicie świadomie i z poczucia odpowiedzialności, postawili na współpracę i zaufanie.

Jednak, z drugiej strony, Europa przeżywa obecnie poważny kryzys. ?I to na trzech poziomach.

Miękki imperializm

Po pierwsze, jest to kryzys ekonomiczny i gospodarczy, który rozpoczął się w 2008 roku – co prawda w Stanach Zjednoczonych, po głośnym upadku banku Lehman Brothers, ale szybko przeniósł się także na grunt europejski. Jak wiemy, gdy Ameryka kicha, Europa ma już zapalenie płuc. Efekt: kłopoty strefy euro, spadek zaufania do wydolności finansowej takich krajów, jak Grecja, Irlandia czy Portugalia. Co prawda dziś skłonni jesteśmy sądzić, że najgorsze za nami, ale nie brakuje i takich głosów wśród ekonomistów, że kryzys może powrócić, niczym bumerang, i to ze zdwojoną siłą.

Sztuką nie jest dziś krytykowanie Unii, ale wymyślenie, jak mogłaby jeszcze lepiej funkcjonować

Po drugie, Unia Europejska przeżywa kryzys zaufania obywateli do unijnych instytucji. Europejczycy, od Warszawy po Lizbonę, żywią przekonanie, że Europa jest produktem technokratycznych elit – i to głównie im służy. Obywatele nic z tego nie mają. Ten rodzaj pesymizmu widać głównie wśród ludzi młodych. O ile pokolenie ich rodziców żyło przekonaniem, że „jutro będzie takie jak dziś, tylko lepsze", o tyle dzisiejsi oburzeni nie mają złudzeń, że „jutro będzie takie jak dziś, tylko gorsze".

I po trzecie wreszcie: Unia przeżywa, szczególnie wobec imperialnych aspiracji Moskwy, deficyt siły. Jak wiemy, Unia Europejska szczyciła się tym, że jest „miękkim mocarstwem". Że to, co przyciąga wciąż innych do Wspólnoty, to wyznawane wartości – demokracja, wolność słowa, ochrona praw mniejszości, zabezpieczenia socjalne. Ten rodzaj „miękkiego imperializmu" sprawdzał się tym bardziej w momencie, w którym żywiliśmy naiwne przekonanie, że historia się skończyła.

Tyle że „koniec historii" najczęściej znaczy „początek głupoty". Dziś jednak, kiedy na własnej skórze przekonujemy się, że historia brutalnie zapukała do naszych drzwi, rozumiemy, że nie tylko potrzebujemy „soft power", ale także – od czasu do czasu – musimy pokazać pazur, czyli „hard power".

Dlatego Zachód stoi przed wyborem nie tyle albo-albo: „hard power" albo „soft power", ile i-i: i „hard power", i „soft power". Rosja, która dysponuje tylko „hard power", skazana jest – w długiej perspektywie – na klęskę. Bo, jak doskonale wiemy, nawet rosyjscy oligarchowie chcą lokować swoje fortuny nie tyle w Rosji, ile na Zachodzie, chcą spędzać wakacje nie tyle na Krymie, ile na Lazurowym Wybrzeżu, chcą wysyłać swoje dzieci nie tyle na krajowe uniwersytety, ile na europejskie uniwersytety. Krótko: „hard power" bez „soft power", co zrozumiały choćby Chiny, a czego wciąż nie rozumie Putin, jest jak lew, który stracił kły.

Kryzys permanentny

Ale czy zatem Unia, pogrążona w kryzysie, chyli się ku upadkowi? Nie, gdyż cała historia Unii, jeśli dobrze oko i szkiełko przyłożyć, pokazuje dobitnie, że jej rozwój toczy się od kryzysu do kryzysu. Można zaryzykować nawet stwierdzenie, że rozwój Unii to permanentny stan kryzysu. ?A jej rozwój pozytywny to przezwyciężanie tych kryzysów.

Tak było, gdy najpierw Holendrzy, a potem Francuzi odrzucili unijną konstytucję – ostatecznie skończyło się tak, że Unia w Lizbonie przyjęła swój traktat. Powstanie unii bankowej to z kolei rekcja na kryzys gospodarczy i ekonomiczny. Można rzec, że – krótko – co Unii nie zabija, to ją wzmacnia. I tak będzie tym razem: na agresję militarną ze strony Rosji Unia zapewne zareaguje wzmocnieniem swojej siły militarnej i obronnej. A przede wszystkim wprowadzeniem takich rozwiązań, które sprawią, by kraje Unii nie były zależne od jednego najważniejszego dziś dla unijnych krajów CPN, jakim jest Rosja. To tej suwerenności energetycznej ma służyć zaproponowana i promowana przez polski rząd unia energetyczna.

A skoro tak, to dlaczego wciąż narzekamy na Unię? Dlaczego Unia stanowi w naszych rozmowach i dyskusjach chłopca do bicia? Zgoda: dziś w dobrym tonie jest krytykować Unię – robią to nie tylko „zawodowi" eurosceptycy, ale przede wszystkim populistyczna lewica i prawica. Dzieje się tak dlatego, że przyzwyczailiśmy się już do wszystkich korzyści, jakie daje zjednoczona Europa – od swobodnego podróżowania po wybór miejsca pracy. Być może to wszystko znów nabrałoby większej wartości, gdybyśmy to stracili? Być może spojrzelibyśmy na Europę życzliwszym okiem, gdyby się nagle okazało, że ogranicza się naszą swobodę przemieszczania i podróżowania, zakładania biznesu i studiowania?

Proponuję więc takie ćwiczenie intelektualne: jak widzisz własną sytuację, jeśli jutro Unia przestaje funkcjonować? Po prostu ją rozwiązują. Czy będziesz wówczas czuł się bardziej bezpieczny? Czy poprawi się twoja sytuacja materialna? Czy będziesz miał szybszy dostęp do lekarza? Czy łatwiej znajdziesz pracę? Jeśli zaś jesteś imigrantem w Wielkiej Brytanii, to czy możesz w niej zostać, czy też od razu masz się pakować i wracać do „suwerennej" Polski? Czy sądzisz, że Unia będzie wciąż trwać, choć dziś robimy dużo, by ją „rozwalić"?

Dlatego trzeba powiedzieć najmocniej, jak się da: zjednoczona i pokojowa Europa to nie jest projekt, który jest nam przypisany na zawsze. Unia jest projektem, o który – podobnie jak o ogród – należy dbać każdego dnia.

Dlatego sztuką nie jest dziś krytykowanie Unii, ale pomyślenie, jak sprawić, by mogła jeszcze lepiej funkcjonować. By w świecie, gdzie liczy się każda minuta, szybciej zapadały decyzje na unijnym forum. By efektywniej wykorzystywała swoją pozycję w globalnym świecie, w którym liczą się nie tylko siła militarna, ale także gospodarcza. By lepiej dbała o interesy swoich obywateli, a nie o interesy globalnych korporacji.

Nadzieja, odwaga, determinacja

By móc „poprawiać Unię", potrzebujemy praktykowania, by użyć staroświeckiego pojęcia, trzech cnót: nadziei, odwagi, determinacji. Cnót, które niewątpliwie praktykowali ojcowie założyciele zjednoczonej Europy.

Potrzebujemy więc nadziei, gdyż bez niej nie można w ogóle myśleć o przyszłości. Nadziei, że jutro może być takie samo jak dziś, ale lepsze. Odwagi, gdyż zawsze pojawią się przeciwności, co doskonale obrazuje proces europejskiej integracji, które trzeba będzie pokonać. Teraz musimy się zmagać nie tylko z kryzysem ekonomicznym, ale także, a może przede wszystkim, z kryzysem braku pracy.

I determinacji, gdyż „naprawianie Unii" nie jest jednorazowym aktem, ale codzienną harówą. Ci jednak, którzy chcą zwracać Unii bilet, bo się na nią obrażają, tracą możliwość wpływania na kształt Europy. Także ci, którzy mówią, że idą do Europy, by ją od wewnątrz „rozwalać", uderzają w nasze bezpieczeństwo.

Dlatego dziś, czy nam się to podoba czy nie, każdy z nas bierze udział w rozgrywce nie o to, czy Europa przetrwa, ale o to, jaki kształt przyjmie. Czy będzie to Europa silna, solidarna i efektywna czy też Europa słaba, podzielona i nieefektywna. Pierwszy wybór oznacza, że Europejczycy odrobili lekcje historii. Drugi znaczy, że popełniamy na oczach świata spektakularne samobójstwo. Silna Europa to klęska Putina. Podzielona Europa to jego zwycięstwo. Trzeciej drogi nie ma.

Autor jest filozofem, szefem Instytutu Obywatelskiego, think tanku związanego z PO

Unia Europejska, co najlepiej pokazują obecne wybory do europarlamentu, znajduje się dziś na rozdrożu. Nie jest to sytuacja komfortowa. Ale też nie jest tragiczna.

Z jednej strony, budowana od ponad 50 lat zjednoczona Europa jest wielkim sukcesem. Proces integracyjny, także ten z 2004 roku, kiedy Polska przystąpiła do UE, jest przejawem europejskiej współpracy i solidarności. Europejczycy, po koszmarach związanych z II wojną światową czy wobec nieuchronnej globalizacji, zdali sobie sprawę, że współpraca jest lepsza niż konkurencja. Że zaufanie jest tańsze niż podejrzliwość. ?I dlatego, całkowicie świadomie i z poczucia odpowiedzialności, postawili na współpracę i zaufanie.

Pozostało 92% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?
Opinie polityczno - społeczne
Łukasz Adamski: Donald Trump antyszczepionkowcem? Po raz kolejny igra z ogniem
felietony
Jacek Czaputowicz: Jak trwoga to do Andrzeja Dudy
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Zuzanna Dąbrowska: Nowy spot PiS o drożyźnie. Kto wygra kampanię prezydencką na odcinku masła?