Po drugie, Unia Europejska przeżywa kryzys zaufania obywateli do unijnych instytucji. Europejczycy, od Warszawy po Lizbonę, żywią przekonanie, że Europa jest produktem technokratycznych elit – i to głównie im służy. Obywatele nic z tego nie mają. Ten rodzaj pesymizmu widać głównie wśród ludzi młodych. O ile pokolenie ich rodziców żyło przekonaniem, że „jutro będzie takie jak dziś, tylko lepsze", o tyle dzisiejsi oburzeni nie mają złudzeń, że „jutro będzie takie jak dziś, tylko gorsze".
I po trzecie wreszcie: Unia przeżywa, szczególnie wobec imperialnych aspiracji Moskwy, deficyt siły. Jak wiemy, Unia Europejska szczyciła się tym, że jest „miękkim mocarstwem". Że to, co przyciąga wciąż innych do Wspólnoty, to wyznawane wartości – demokracja, wolność słowa, ochrona praw mniejszości, zabezpieczenia socjalne. Ten rodzaj „miękkiego imperializmu" sprawdzał się tym bardziej w momencie, w którym żywiliśmy naiwne przekonanie, że historia się skończyła.
Tyle że „koniec historii" najczęściej znaczy „początek głupoty". Dziś jednak, kiedy na własnej skórze przekonujemy się, że historia brutalnie zapukała do naszych drzwi, rozumiemy, że nie tylko potrzebujemy „soft power", ale także – od czasu do czasu – musimy pokazać pazur, czyli „hard power".
Dlatego Zachód stoi przed wyborem nie tyle albo-albo: „hard power" albo „soft power", ile i-i: i „hard power", i „soft power". Rosja, która dysponuje tylko „hard power", skazana jest – w długiej perspektywie – na klęskę. Bo, jak doskonale wiemy, nawet rosyjscy oligarchowie chcą lokować swoje fortuny nie tyle w Rosji, ile na Zachodzie, chcą spędzać wakacje nie tyle na Krymie, ile na Lazurowym Wybrzeżu, chcą wysyłać swoje dzieci nie tyle na krajowe uniwersytety, ile na europejskie uniwersytety. Krótko: „hard power" bez „soft power", co zrozumiały choćby Chiny, a czego wciąż nie rozumie Putin, jest jak lew, który stracił kły.
Kryzys permanentny
Ale czy zatem Unia, pogrążona w kryzysie, chyli się ku upadkowi? Nie, gdyż cała historia Unii, jeśli dobrze oko i szkiełko przyłożyć, pokazuje dobitnie, że jej rozwój toczy się od kryzysu do kryzysu. Można zaryzykować nawet stwierdzenie, że rozwój Unii to permanentny stan kryzysu. ?A jej rozwój pozytywny to przezwyciężanie tych kryzysów.
Tak było, gdy najpierw Holendrzy, a potem Francuzi odrzucili unijną konstytucję – ostatecznie skończyło się tak, że Unia w Lizbonie przyjęła swój traktat. Powstanie unii bankowej to z kolei rekcja na kryzys gospodarczy i ekonomiczny. Można rzec, że – krótko – co Unii nie zabija, to ją wzmacnia. I tak będzie tym razem: na agresję militarną ze strony Rosji Unia zapewne zareaguje wzmocnieniem swojej siły militarnej i obronnej. A przede wszystkim wprowadzeniem takich rozwiązań, które sprawią, by kraje Unii nie były zależne od jednego najważniejszego dziś dla unijnych krajów CPN, jakim jest Rosja. To tej suwerenności energetycznej ma służyć zaproponowana i promowana przez polski rząd unia energetyczna.