Krzysztof Rak: Lwów Putina

Dzisiaj w Warszawie nikt o zdrowych zmysłach nie będzie rozmawiał z Moskwą o „polskim Lwowie”. Polityka rosyjska obliczona jest jednak na perspektywę kilku dziesięcioleci – przypomina publicysta.

Aktualizacja: 30.10.2014 12:31 Publikacja: 30.10.2014 01:00

Krzysztof Rak: Lwów Putina

Foto: Fotorzepa, Rafał Guz Rafał Guz

Pewien polski dyplomata opowiadał mi, jak w 2008 roku wysoki rangą urzędnik rosyjskiego MSZ na początku spotkania rzucił mu od niechcenia: „Dawno nie byłem w Polsce, nawet we Lwowie". I nie był to jedyny raz, kiedy w trakcie służbowych rozmów Rosjanie czynili mu uwagi o „polskim Lwowie". Od tego rodzaju dwuznaczności nie stroni również Władimir Putin. Przed kilkoma dniami dziennikarz „Financial Times" zapytał go, czy uważa Ukrainę za realne państwo. Prezydent Rosji odpowiedział na to m.in.: „A Lwów jakim był miastem? Przecież polskim. Czyżby pan o tym nie wiedział?".

Wiemy, że Putin rozważa scenariusze rozbioru państwa ukraińskiego. Warto sobie uświadomić, że udział w nim Polaków byłby dla niego darem niebios. Oznaczałby on bowiem kres supremacji Zachodu.

Rozbić jedność Zachodu

Podstawowym celem Moskwy jest rozbicie politycznej wspólnoty Zachodu. Potęga mocarstw ma charakter relatywny. Nie istnieją żadne bezwzględne wskaźniki ją określające. Siła jest funkcją słabości innych.

Rosja w relacji do Zachodu, z którym prowadzi wojnę, jest karłem

Rosja w relacji do Zachodu, z którym prowadzi wojnę, jest karłem. Jeśli za wskaźnik mocarstwowości uznamy siłę gospodarczą mierzoną PKB, to USA wraz z UE wytwarzają więcej niż połowę światowego PKB, a Rosja mniej niż 4 proc. Dlatego Rosja musi rozbić jedność polityczną Zachodu, a następnie zawrzeć sojusz z częścią mocarstw zachodnioeuropejskich.

Kreml za swojego głównego wroga uznał Waszyngton i rozpoczął budowę sojuszu kontynentalnego z Berlinem, Paryżem i Rzymem. W tej konstelacji Rosja znalazłaby się w aliansie, którego siła gospodarcza wynosiłaby już 2/3 siły gospodarki amerykańskiej. Taki kontynentalny blok obejmowałby całą północną Eurazję, a zatem tę część świata, której kontrola – według teorii geopolityki – pozwalałaby żywić aspiracje do panowania nad całą kulą ziemską.

Rosja odniosła poważne sukcesy w rozbijaniu Zachodu. Pod koniec drugiej połowy lat 90. udało się jej stworzyć podwaliny pod strategiczne partnerstwo z Niemcami. Niedawno, w trakcie kryzysu ukraińskiego, zdało ono kolejną próbę. Kiedy wskutek aneksji Krymu Moskwa złamała wszelkie zasady powojennego porządku prawno-politycznego, kanclerz Merkel w imieniu Niemiec zapewniła cały świat, że „średnio- i długoterminowo ścisłe partnerstwo z Rosją winno być kontynuowane". Na przegranej pozycji znaleźli się niemieccy atlantyści, czyli zwolennicy ścisłego związku z Ameryką, którzy od czasu Adenauera byli architektami niemieckiej polityki zagranicznej. Trwałą przewagę zdobyli zwolennicy kontynentalnego sojuszu z Moskwą.

Rosyjskim planom sprzyjał kryzys gospodarczy. Słabnące mocarstwa zachodnioeuropejskie, Francja i Włochy, uznały przywództwo sięgających po hegemonię na kontynencie Niemiec. Powstała w ten sposób proputinowska koalicja dba o interesy Kremla. Przed kilku dniami zaostrzyła nawet zasady polityki klimatycznej, po to by zasilić rosyjski budżet zyskami ze zwiększonych dostaw gazu do niedawno wybudowanych europejskich elektrowni.

Co ma do tego Lwów? Czy Polska może odegrać w tej wielkiej grze jakąkolwiek rolę? Z warszawskiej perspektywy wydaje się, że żadnej. Bezwarunkowo wspierając niemieckie przywództwo w Europie, daliśmy carte blanche niemiecko-rosyjskiemu partnerstwu rozbijającemu wspólnotę Zachodu. Dbaliśmy również o rosyjskie interesy. W ostatnich dwóch dekadach elity rządzące konsekwentnie torpedowały wszelkie inicjatywy służące dywersyfikacji dostaw surowców energetycznych do naszego kraju. Nadal uzależnieni jesteśmy od dostaw gazu i ropy naftowej pochodzącej z Rosji.

Moskwa, roztaczając przed nami miraże „polskiego Lwowa", najwidoczniej uważa, że moglibyśmy postarać się jeszcze bardziej. Gdyby udało się jej namówić Warszawę do rozbioru Ukrainy, osiągnęłaby największy sukces od momentu rozpadu ZSRR.

Polska stałaby się krajem neutralnym, a neutralność tę gwarantowałyby wspólnie Moskwa wraz z Berlinem. Kraje postsowieckie – Białoruś, Ukraina, Mołdawia, na zawsze utraciłyby perspektywy członkostwa w instytucjach euroatlantyckich. Przestałaby istnieć główna geopolityczna przeszkoda pomiędzy Niemcami i Rosją, która mogła negatywnie oddziaływać na sojusz pomiędzy tymi krajami. Zwolennicy więzi atlantyckich straciliby resztki wpływów w mocarstwach zachodnich. Waszyngton musiałby się wycofać z Europy. Straciłby bowiem wpływy w Europie Środkowej, a tym samym możliwość stworzenia w tym regionie geopolitycznej tamy rozdzielającej Niemcy i Rosję. NATO umarłoby śmiercią naturalną. Unia Europejska przekształciłaby się w Unię Eurazjatycką, która połączyłaby potęgę gospodarczą Europy Zachodniej z potęgą militarną Rosji. Ten sojusz pozwoliłby Moskwie, Berlinowi i Paryżowi kształtować politykę globalną na równych prawach z Waszyngtonem i Pekinem.

Polska dla mocarstw zachodnioeuropejskich jest typowym peryferium – rynkiem zbytu dla ich towarów oraz bogatym rezerwuarem taniej siły roboczej i emigrantów, którzy pozwolą złagodzić skutki kryzysu demograficznego.

Potencjał ?naszego położenia

Putin traktuje nas bardziej „podmiotowo". Dostrzega geopolityczny potencjał naszego położenia, który – jeśli nadarzyłaby się taka okazja – wykorzystałby do zniszczenia obecnego pozimnowojennego porządku europejskiego. Notabene nie sposób nie dostrzec analogii z Hitlerem, który w latach 1934–1939 obiecywał Polsce południowo-zachodnią Ukrainę i dostęp do Morza Czarnego w zamian za pomoc w zniszczeniu porządku wersalskiego.

Dzisiaj w Warszawie nikt o zdrowych zmysłach nie będzie rozmawiał z Moskwą o „polskim Lwowie". Polityka rosyjska obliczona jest jednak na perspektywę kilku dziesięcioleci. Bierze więc pod uwagę nawet te strategie, które hic et nunc wydają się zupełnie nieprawdopodobne.

Autor jest historykiem filozofii. ?Jako ekspert w dziedzinie stosunków międzynarodowych pracował ?w Kancelarii Prezydenta, Ministerstwie Spraw Zagranicznych oraz Kancelarii Prezesa Rady Ministrów

Pewien polski dyplomata opowiadał mi, jak w 2008 roku wysoki rangą urzędnik rosyjskiego MSZ na początku spotkania rzucił mu od niechcenia: „Dawno nie byłem w Polsce, nawet we Lwowie". I nie był to jedyny raz, kiedy w trakcie służbowych rozmów Rosjanie czynili mu uwagi o „polskim Lwowie". Od tego rodzaju dwuznaczności nie stroni również Władimir Putin. Przed kilkoma dniami dziennikarz „Financial Times" zapytał go, czy uważa Ukrainę za realne państwo. Prezydent Rosji odpowiedział na to m.in.: „A Lwów jakim był miastem? Przecież polskim. Czyżby pan o tym nie wiedział?".

Pozostało jeszcze 89% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Michał Szułdrzyński: Fotka z Donaldem Trumpem – ostatnia szansa na podreperowanie wizerunku Karola Nawrockiego?
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Rosyjskie obozy koncentracyjne
Opinie polityczno - społeczne
Jędrzej Bielecki: Donald Trump, mistrz porażki
Opinie polityczno - społeczne
Marek Migalski: Źle o Nawrockim, dobrze o Hołowni, w ogóle o Mentzenie
Materiał Promocyjny
Tech trendy to zmiana rynku pracy
Opinie polityczno - społeczne
Wybory prezydenckie zostały rozstrzygnięte. Wiemy już, co zrobi nowy prezydent
Materiał Partnera
Polska ma ogromny potencjał jeśli chodzi o samochody elektryczne