Mur smoleński

Chcę się łudzić, że w sprawie pomnika ofiar katastrofy smoleńskiej przeważy rozsądek, odpowiedzialność, a może nawet poczucie zwykłego ludzkiego wstydu. Bo to dzięki niemu ludzie unikają czasem słów, które nie są godne – pisze rzeźbiarz, syn Janusza Krupskiego.

Aktualizacja: 18.04.2015 09:15 Publikacja: 18.04.2015 01:01

Łukasz Krupski

Łukasz Krupski

Foto: Fotorzepa, Robert Gardziński

Kilka dni temu na nowo rozgorzała dyskusja na temat lokalizacji pomnika smoleńskiego w przestrzeni miejskiej stolicy. Uchwałą Rady Warszawy ustalone zostało miejsce, w którym ten pomnik stanie – skwer pomiędzy Krakowskim Przedmieściem a placem Piłsudskiego.

Na początku chciałbym pokrótce się przedstawić. Jestem synem Janusza Krupskiego, który zginął w Smoleńsku, absolwentem Warszawskiej Akademii Sztuk Pięknych, rzeźbiarzem, autorem pomnika, epitafium smoleńskiego w warszawskim kościele św. Anny będącym rodzajem relikwiarza dla krzyża, który tuż po katastrofie smoleńskiej stał przed Pałacem Prezydenckim.

Chcę zapewnić, że to, co piszę, nie wynika z innych pobudek niż tylko z pragnienia, by w związku z organizacją budowy pomnika w centrum Warszawy mogło wypłynąć jeszcze jakieś dobro. Podkreślam te intencje – czyste intencje – po to, by zaznaczyć najważniejszy według mnie problem związany z podziałami, które wywołała – czy być może tylko szczególnie unaoczniła – katastrofa smoleńska. Mianowicie problem komunikacji. Nie dojdziemy do niczego konstruktywnego, jeśli w obszarze dyskursu związanego z tym dramatem będziemy odbierali sobie nawzajem prawo do uczciwości własnych przekonań. Nie dojdziemy do porozumienia, jeśli będziemy uznawali, że druga strona ma złe zamiary.

Koszmar, nie dialog

Wiem, że czytając te słowa, wielu uzna mnie co najmniej za ignoranta albo po prostu za głupca, ponieważ doszliśmy już do takiego stanu, w którym każdego z naprzeciwka uważamy za osobę nieuczciwą albo taką, która zdradziła, a jeśli nawet nie, to przynajmniej jest głupcem. Bo czy jesteśmy jeszcze w stanie po tych wszystkich latach przełknąć takie słowa: „Jarosław Kaczyński jest uczciwym człowiekiem zatroskanym o kwestię pamięci o tych, którzy zginęli pod Smoleńskiem, i działa w zgodzie ze swoim sumieniem", oraz: „Bronisław Komorowski jest uczciwym człowiekiem zatroskanym o kwestię pamięci o tych, którzy zginęli pod Smoleńskiem, i działa w zgodzie ze swoim sumieniem".

Celowo podałem przykład tych dwóch postaci z obszaru publicznego mających bardzo duże poparcie w społeczeństwie. Ktoś mógłby powiedzieć, że prawda jest ważniejsza i że jest przekonany, iż jedna z tych postaci niewątpliwie nie pasuje do przedstawionego opisu. Problem jednak polega na tym, że funkcjonujemy w systemie zwanym demokracją. Musimy zdawać sobie sprawę, że w tym systemie – choć mającym poważne wady, ale jednak chyba najlepszym, jaki dotąd wymyślono – bez dialogu nie można podjąć konstruktywnych działań. A jeśli nawet takie działania zostaną podjęte bez dialogu, to zawsze odbędzie się to kosztem drugiej strony i przeciwko niej.

Korzystam z okazji, że jestem młodym człowiekiem, dlatego zarzut, jaki się tu niechybnie pojawi – a mianowicie, że jestem naiwny – mężnie zniosę i odpowiem: panowie i panie, przedstawiciele życia publicznego, odpowiedzialni za przestrzeń wspólną, w której dziś koegzystujemy, a którą pozostawicie nam, młodszym pokoleniom, doprowadziliście już do tego, że ta przestrzeń wspólna oraz komunikacja w niej stały się koszmarem.

Najlepszym i najsmutniejszym tego przykładem jest wymiana zdań związana z katastrofą smoleńską. Celowo nie używam słowa „dialog", ponieważ tutaj nikt się nawzajem nie słucha, nie stara się zrozumieć drugiego, zrozumieć bardzo ważnej, niestety, omijanej w tym dramacie kwestii emocji, wrażliwości drugiej strony i w ogóle rozumienia drugiej strony.

Czy można jeszcze coś zrobić w tej sprawie? Źle postawiłem pytanie. Jestem bowiem przekonany, że dłużej nie można w tej sprawie n i c n i e z r o b i ć i z pozycji młodego człowieka oraz syna ofiary tej katastrofy chcę stanowczo powiedzieć: jest wręcz obowiązkiem osób mających wpływ na ten stan zmienić go. Zmienić ze stanu konfrontacyjnego na stan spotkania. Na tym powinna polegać demokracja: na ścieraniu się poglądów, ale w atmosferze dialogu.

Takie spotkanie może ułatwić to, że obie strony są zarazem niewinne i winne. Podkreślam to raz jeszcze – nie ma innego sposobu na wyjście z piekła, które sobie zgotowaliśmy, niż założenie, że zarówno strona rządząca, jak i opozycyjna mają czyste intencje, dążą do dobra w swoim rozumieniu tego słowa oraz że obie strony zgrzeszyły w tej sprawie. Ciężar tych win osądzi historia.

Jak narzędzie

A ja, jako świadek bezpośredni, mogę powiedzieć tylko, że jako członek rodzin ofiar katastrofy smoleńskiej czuję się zraniony traktowaniem nas jako narzędzia w walce politycznej zarówno przez jedną, jak i drugą stronę oraz – co szczególnie bolesne – wykorzystywaniem śmierci tragicznie zmarłych osób jako przedmiotu w prowadzonym sporze.

Przez pięć lat zdążyliśmy wznieść potężny mur. Ale zamiast zacząć go z czasem rozbierać, wciąż go budujemy. Gdy na nowo wzbiera dyskusja na temat katastrofy, łudzę się, że tym razem będzie inaczej, że politycy, a za nimi inni, podejdą do sporu w sposób konstruktywny. Chcę się łudzić, że i w sprawie pomnika w centrum Warszawy przeważą rozsądek, dojrzałość, odpowiedzialność, a może nawet zapomniane dziś już chyba poczucie zwykłego ludzkiego wstydu, bo to dzięki niemu ludzie unikają czasem słów, które nie są godne.

Spójrzmy raz jeszcze na kwestię pamięci, na kwestię tego – w przyszłości być może najważniejszego – miejsca pamięci o tych, którzy nie mogą się już bronić; spójrzmy z pewnego dystansu, mając na uwadze, że możemy się mylić, że inni mogą mieć swoją rację, że nie można w tej sprawie robić nic za wszelką cenę. I to niezależnie od tego, jak jesteśmy święcie przekonani o swojej racji.

Nie chcę zabierać głosu w sprawie konkretnej lokalizacji i formy monumentu, które według mnie najgodniej odpowiadałyby temu dramatowi, a przy tym miały rzeczywiste szanse realizacji, ponieważ w tym momencie najważniejszym problemem związanym z budową pomnika nie jest sam pomnik. Jest nią delikatna przestrzeń wspólna, przestrzeń dialogu – tak bliska wielu osobom, które odeszły.

Autor jest synem Janusza Krupskiego, historyka, w PRL działacza opozycji demokratycznej, w III RP - urzędnika państwowego, który 10 kwietnia 2010 roku zginął w katastrofie smoleńskiej

Kilka dni temu na nowo rozgorzała dyskusja na temat lokalizacji pomnika smoleńskiego w przestrzeni miejskiej stolicy. Uchwałą Rady Warszawy ustalone zostało miejsce, w którym ten pomnik stanie – skwer pomiędzy Krakowskim Przedmieściem a placem Piłsudskiego.

Na początku chciałbym pokrótce się przedstawić. Jestem synem Janusza Krupskiego, który zginął w Smoleńsku, absolwentem Warszawskiej Akademii Sztuk Pięknych, rzeźbiarzem, autorem pomnika, epitafium smoleńskiego w warszawskim kościele św. Anny będącym rodzajem relikwiarza dla krzyża, który tuż po katastrofie smoleńskiej stał przed Pałacem Prezydenckim.

Pozostało 91% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Jan Romanowski: PSL nie musiał poprzeć Hołowni. Trzecia Droga powinna wreszcie wziąć rozwód
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Izrael atakuje Polskę. Kolejna historyczna prowokacja
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Zwierzęta muszą poczekać, bo jaśnie państwo z Konfederacji się obrazi
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Grzegorz Grosse: Europejskie dylematy Trumpa
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA