Niezniszczalne firmy nie istnieją

Globalizacja jest zjawiskiem korzystnym, ale politycy nie potrafią tego wyjaśnić wyborcom – mówi prof. dr Hermann Simon, założyciel firmy doradczej Simon-Kucher & Partners.

Publikacja: 03.09.2018 21:00

Prof. dr Hermann Simon, założyciel firmy doradczej Simon-Kucher & Partners.

Prof. dr Hermann Simon, założyciel firmy doradczej Simon-Kucher & Partners.

Foto: materiały prasowe

Rz: Na świecie widać narastającą niechęć do globalizacji. Za jej przejawy można uważać brexit, protekcjonizm Donalda Trumpa, ale też antyunijne nastroje w części krajów Europy. Z czego to wynika? Globalizacja zaszła za daleko?

Nie wydaje mi się, że globalizacja zaszła za daleko. Raczej mamy zbyt mało informacji na temat korzyści, które nam przynosi. Jest kilka trendów i zjawisk, które nakładają się na siebie i powodują, że wiele osób czuje się niepewnie. Oprócz globalizacji to cyfryzacja, masowe migracje i pewne konsekwencje kryzysu finansowego, z którymi wciąż się nie uporaliśmy. W tej mieszance globalizacja odgrywa chyba najbardziej pożyteczną rolę dla statystycznego pracownika, dla jego bezpieczeństwa finansowego. Ale politycy i ludzie mediów nie potrafią tego opinii publicznej wytłumaczyć. Niektórzy sami chyba nie rozumieją, że dzisiaj nie ma już produktów amerykańskich, chińskich czy niemieckich. Wszystko powstaje w ramach globalnych łańcuchów dostaw. Jeśli chcemy z tych wszystkich produktów korzystać, nie możemy zwracać się przeciwko globalizacji.

Niektóre globalne firmy, takie jak Google czy Amazon, działają na rynkach, na których zwycięzca bierze wszystko. Mają w efekcie nieomal monopolistyczną pozycję i dysponują ogromną ilością danych na temat swoich użytkowników, co daje im ogromną przewagę konkurencyjną. To może budzić niechęć do globalizacji.

Każda z trzech największych spółek internetowych: Apple, Google i Amazon, ma wartość rynkową zbliżoną do łącznej wartości wszystkich spółek wchodzących w skład niemieckiego indeksu DAX (jest ich 30 – red.). Ich zyski też są zresztą podobne. To rzeczywiście może niepokoić. Z drugiej strony, gdy spojrzymy w przeszłość, znajdziemy wiele monopoli, o których dziś nie pamiętamy. Najlepszym przykładem jest IBM, który kiedyś absolutnie dominował w branży IT. Inny przykład to Nokia. W pewnym momencie ta spółka była równie potężna jak dzisiaj Apple. Kto by pomyślał na przełomie tysiącleci, że Nokia upadnie? Wtedy miała dominującą pozycję na rynku telefonów komórkowych i jej zarząd uważał, że 19 tys. osób w dziale badań i rozwoju gwarantuje jej niezniszczalność. Ta arogancja okazała się kosztowna, a pokonał ją właśnie Apple, który na rynku telefonów komórkowych był nikim. Dzisiaj tym zachodnim gigantom rękawicę rzucają ich chińskie odpowiedniki, takie jak Tencent i Alibaba, które technologicznie są niekiedy nawet bardziej zaawansowane. I nie jest wcale jasne, kto wygra tę rywalizację.

Nawet jeśli największe spółki internetowe nie są monopolistami w skali globu, i tak są potężne. Niektórzy twierdzą, że wpływają nawet na wyniki wyborów. A jednocześnie właśnie z powodu globalnej skali ich działalności nie podlegają praktycznie żadnemu nadzorowi. To jest problem?

Na pewno rządy muszą przyglądać się działalności tych firm, sprawdzać, czy uczciwie konkurują. Z drugiej strony trzeba pamiętać, że zjawiska, o których mówimy, dotyczą cyfryzacji konsumenckiej. Zupełnie inaczej wygląda cyfryzacja w przemyśle. Tam procesy cyfrowe są bardzo skomplikowane. Wizytowałem niedawno fabrykę silników Diesla w Kolonii. Jeden taki silnik składa się z 2 tys. części. Każda musi być dostarczona i zamontowana w konkretnej sekundzie. Logistyka tego przedsięwzięcia jest bardziej skomplikowana niż to, czym zajmuje się np. Amazon. W przemyśle cyfryzacją zajmują się wyspecjalizowane podmioty, które działają w pewnych niszach. Oprogramowanie dla firm budowlanych to zupełnie inny rynek niż software dla firm chemicznych. Giganci na te wąskie rynki nie wchodzą, bo dla nich nie są one interesujące. Tu więc żadnej monopolizacji nie widać. Spośród ponad 7,3 tys. patentów dotyczących aut samojezdnych (autonomicznych), które zarejestrowano na świecie od 2010 r., około 48 proc. pochodzi z Niemiec.

Skoro mowa o przemyśle motoryzacyjnym, polski rząd chciałby stworzyć rodzimą markę aut elektrycznych. To wpisuje się zresztą w strategię budowy narodowych czempionów, dużych polskich firm, które byłyby wizytówką kraju za granicą. Jak pan ocenia tę strategię?

Przekonanie, że aby kraj odnosił sukcesy, musi mieć duże, rozpoznawalne na świecie firmy, to iluzja, której ulegały wcześniej także inne rządy. Malezja w latach 80. XX w. stworzyła firmę motoryzacyjną Proton. Wzorem japońskich marek te auta miały podbijać świat. Widział pan kiedyś protona w Warszawie? Wątpię, bo firma nie spełniła pokładanych w niej nadziei, choć wciąż istnieje. Ale w Malezji są prywatne firmy, globalni liderzy na swoich rynkach, np. Top Glove (największy na świecie producent jednorazowych rękawiczek gumowych – red.). Polska też – moim zdaniem – powinna stawiać na rozwój małych i średnich mocno wyspecjalizowanych firm, które mogą mieć wiodącą pozycję w swoich niszach. To się zresztą dzieje. W Polsce nie brakuje przecież np. firm informatycznych, które odnoszą ogromne sukcesy. To, że nie są to marki rozpoznawalne na świecie, nie jest moim zdaniem problemem. Ostatnio na liście 500 największych firm była jedna z Polski, rok wcześniej nie było żadnej. Jestem gotów się założyć, że za 20–30 lat liczba polskich firm na tej liście nie będzie większa. Ten sen o wielkości w krajach średniej wielkości nie ma żadnej styczności z rzeczywistością.

Polski rząd wychodzi z założenia, że jeśli nie będziemy mieli lokalnych dużych firm, to będziemy tylko montownią zachodnich spółek, utkniemy w „pułapce średniego dochodu"...

Nie da się zaprzeczyć, że Polska przyciąga dużo zagranicznych inwestycji, bo jest atrakcyjnym rynkiem. Czy byłaby w lepszej sytuacji, gdyby tych inwestycji było mniej? Czy gospodarka byłaby lepiej rozwinięta, rosłaby szybciej? Na pewno nie. Wracamy tu do początku naszej rozmowy. W kategoriach narodowych mogą dzisiaj myśleć tylko politycy, którzy kompletnie nie rozumieją globalizacji. W Chinach w jednym mieście, w Taishanie, działa dziś 300 niemieckich firm. Ponad 50 z nich to liderzy swoich rynków. Nie ma wielkiego znaczenia, skąd pochodzi właściciel fabryki zbudowanej w Polsce. Lepiej, żeby pochodził z zagranicy, niż żeby tej fabryki w ogóle nie było. Zakładanie, że krajowe inwestycje są lepsze niż zagraniczne, to hamulec rozwoju.

Globalizacja i cyfryzacja niosą obietnicę większego, nieomal nieograniczonego wyboru dóbr i usług. Ale na przykład w branży motoryzacyjnej nastąpiła duża konsolidacja, nawet jeśli marek jest wciąż wiele, często kilka należy do jednego producenta. Tak samo jest z liniami lotniczymi, bankami. Czyżby potencjał globalizacji i cyfryzacji już się wyczerpał i teraz konkurencja słabnie?

Na pewno nie, nawet w motoryzacji. 40 lat temu volkswagen garbus odpowiadał za 30 proc. sprzedaży aut w Niemczech. Dzisiaj Volkswagen ma 12 marek i łącznie ich udział jest podobny. W Niemczech jest dziś oferowanych 2000 modeli aut, podczas gdy w latach 60. XX w. było ich 100. Niemal na każdym rynku konsument ma dzisiaj większy wybór niż kiedykolwiek wcześniej. Nawet te internetowe spółki, o których rozmawialiśmy na początku, mają konkurencję. Oczywiście, wiele firm odczuwa presję na wzrost produktywności, co może skłaniać je do ograniczenia asortymentu. Ale jednocześnie konsumenci mają dostęp do produktów znacznie większej liczby firm, nie tylko lokalnych.

Pomówmy o innej grupie firm, których działalność budzi kontrowersje, choć nie są tak duże, jak Google i Amazon. Mam na myśli Ubera, AirBnB i podobne podmioty. W Polsce, podobnie jak w wielu innych krajach, przedsiębiorcy z branży taksówkowej oraz hotelarskiej skarżą się, że te firmy stanowią dla nich nieuczciwą konkurencję, bo nie podlegają tym samym przepisom. Mają rację?

Blokowanie działalności Ubera, AirBnB i innych firm działających zgodnie z filozofią współdzielenia to cofanie gospodarki w rozwoju, hamowanie postępu. Arystoteles mówił, że wartość produktu nie bierze się z jego własności, ale z jego użycia. Ludzie nie potrzebują własnych samochodów, chcą tylko móc z aut korzystać. To jest podstawa ekonomii współdzielenia, która oferuje tak ogromne pole do poprawy alokacji zasobów, do redukcji natężenia ruchu, do ochrony środowiska, że rządy powinny wspierać jej rozwój, a nie blokować.

Od lat promuje pan koncepcję różnicowania cen produktów i usług. Optymalną strategią dla firm jest oferowanie klientowi dokładnie takiej ceny, jaką jest on skłonny zapłacić. Internet powinien to ułatwiać, ale w praktyce, jak się zdaje, raczej zrównuje ceny i to w skali globu. To się z czasem zmieni?

Te trendy, tzn. różnicowanie cen i ich ujednolicanie, współistnieją. Internet z jednej strony rzeczywiście zwiększa przejrzystość cen, a to promuje niskie ceny. Konsumenci dzięki internetowi mogą porównać ceny różnych sprzedawców, ale też różnych produktów. Z drugiej strony internet ułatwia zbieranie ocen produktów i sklepów, a w efekcie pozwala lepiej ocenić jakość tego, za co konsumenci płacą. Możliwość oceny jakości sprawia, że cena staje się drugorzędnym kryterium wyboru. Na to nakłada się jeszcze tzw. dynamiczne ustalanie cen. Firmy dzięki cyfryzacji mogą znacznie częściej zmieniać ceny, dostosowywać je do potrzeb klientów. Według pewnych badań na platformie Amazona codziennie dochodzi do 60 tys. wojen cenowych. Ostatecznie jednak w dobie internetu, tak samo jak wcześniej, najważniejszym czynnikiem determinującym cenę jest jakość.

Hermann Simon jest współzałożycielem i honorowym przewodniczącym firmy doradczej Simon-Kucher & Partners. Autor wielu książek dotyczących strategii biznesu, marketingu i ustalania cen. Zanim poświęcił się działalności doradczej, był profesorem zarządzania i marketingu, ostatnio na Uniwersytecie w Moguncji.

Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację