Kiedy na początku maja Chińczycy niespodziewanie wykreślili z liczącego 150 stron projektu umowy handlowej najważniejsze zobowiązania podjęte w czasie wielomiesięcznych negocjacji, Waszyngton potraktował to jako wymierzony mu policzek.
USA wprowadziły natychmiast karne cła na chiński eksport wart 200 mld dol. rocznie (1/3 eksportu), na co Pekin odpowiedział cłami na towary zza oceanu o wartości 60 mld dol. (też 1/3 eksportu), nie przejmując się ostrzeżeniami Donalda Trumpa, że takie ruchy „tylko pogorszą sprawę".
Podnoszenie ceł nie przynosi jednak specjalnie efektu poza fiskalnym, bo Chińczycy utrzymują konkurencyjność swoich produktów, dewaluując juana.
Dlatego Donald Trump zdecydował się na bardziej dotkliwy ruch – zakazał amerykańskim firmom współpracy z Huawei, największym chińskim koncernem telekomunikacyjnym, a przy tym najbardziej innowacyjną firmą w Państwie Środka. Chińczycy musieliby teraz opracować własne rozwiązania, m.in. odpowiednik Androida. A to nie takie proste.
Kto więc ma w ręku lepsze karty? Donald Trump powtarza bezustannie, że to Chińczycy zdecydowanie bardziej ucierpią na wojnie handlowej, gdyż mają wielką nadwyżkę. Mimo sukcesów na polu sztucznej inteligencji czy łączności 5G firmy z Państwa Środka nie są też jeszcze w stanie sprostać amerykańskim. I odcięcie ich od nowych technologii miałoby poważne skutki.