W 2019 r. produkt krajowy brutto na jednego mieszkańca w oryginalnej strefie euro (UE12) był o 12 proc. wyższy niż w 2004 r. Dla Polski wskaźnik ten wyniósł 80 proc. Dla Słowenii i Słowacji (przyjęły euro odpowiednio w latach 2007 i 2009) wskaźniki te wyniosły 29 i 70 proc.
Strefa euro często doświadcza poważnych kryzysów i recesji. „Wydarzyły się" one – w dużym stopniu za sprawą dysfunkcjonalności wspólnej waluty – w latach 2003, 2008–2009 i 2012–2013. W tym czasie Polska pozostawała „zieloną wyspą" – także dlatego, że szczęśliwie wciąż posiadała własną walutę.
Niezupełnie odpowiada też prawdzie pogląd, że „zdecydowana większość ekspertów uważała, że wspólna waluta nam pomoże". Rzeczowych opinii (w tym niżej podpisanego), przestrzegających przed przyjęciem euro, nie brakowało – jakkolwiek z niezrozumiałych względów media poświęcały (i wciąż poświęcają!) dużo więcej miejsca popularyzowaniu błędnych wyobrażeń o korzyściach wynikających z rezygnacji z własnej waluty i o kosztach trwania przy złotym.
Najnowszym argumentem w tym arsenale („za euro") jest pogląd, że oto „inflacja jest odwrotną stroną dewaluacji" (w domyśle – jaką umożliwia posiadanie własnej waluty). Otóż w dłuższym okresie wartość złotego względem euro jest zdumiewająco stabilna.
Problemem wymagającym reakcji polityki pieniężnej jest raczej tendencja do nadmiernego wzmacniania się waluty krajowej – doświadcza jej także waluta Czech (kolejne transfery z UE sprzyjają wzmacnianiu się złotego, a nie jego osłabianiu, jak zdaje się uważać autor komentarza).