Siła waluty jest obrazem stanu gospodarki. To stwierdzenie dobrze sprawdzało się w przeszłości, jednak nie było takie oczywiste wraz z rozwojem globalnego rynku finansowego. Skala kapitału inwestycyjnego sprawiła, że niektóre waluty potrafiły latami ignorować dane fundamentalne. Trendy obserwowane w bilansach handlowych, wydajności pracy czy też wzrostu gospodarczego rozmijały się z tendencjami panującymi na rynku. Ważniejsze były czynniki inwestycyjne, takie jak premia za ryzyko.
Przykładem jest amerykański dolar. Pamiętam, jak w latach 1999 – 2000 pewien bank inwestycyjny prognozował osłabienie dolara do 1,20 wobec euro w perspektywie roku, opierając się na modelu ekonomicznym. Miesięczny deficyt handlowy gospodarki USA wzrósł wtedy do 30 mld dol. i wydawało się, że taka sytuacja musi uruchomić niewidzialną rękę rynku.
Kurs dolara jednak drwił z fundamentów. Dolar cieszył się zaufaniem (w latach 2001 – 2002 osiągnął spektakularny poziom 0,82). Amerykański rynek finansowy przyciągał kapitał inwestycyjny. Dolar był królem.
Umacnianie się euro na rynkach finansowych połączone z rosnącym deficytem handlowym USA uruchomiło siłę grawitacji. Od 2002 r. dolar rozpoczął ścieżkę systematycznego osłabiania wobec walut europejskich, która sprowadziła kurs euro/dol. do ok. 1,50 w listopadzie 2007 r. Tak olbrzymie osłabienie dolara zdecydowanie zachwiało jego reputacją jako „safe heaven currency”, poddało też pod dyskusję problem światowych rezerw walutowych. Mechanizm trendu się rozkręcił. Okazuje się, że przy 1,50 jest wiele instytucji finansowych, które rozważają możliwość sprzedaży dolarów. Załamanie na amerykańskim rynku nieruchomości dodatkowo obniżyło atrakcyjność inwestycyjną amerykańskich instrumentów finansowych i radykalnie zredukowało przepływ kapitału za ocean. Przyszły czasy słabego dolara. Oprócz „ryzyka krótkich pozycji” oraz magii 1,50 nie ma realnych powodów, aby oczekiwać zmiany obecnej tendencji. Trudno natomiast powiedzieć, że dostosowanie kursu dolara miało charakter czysto fundamentalny, skoro deficyt handlowy gospodarki amerykańskiej determinują obroty handlowe nie z Europą, lecz z Azją, głównie z Chinami (deficyt handlowy blisko 60 mld dol.). Od początku reformy systemu walutowego pod koniec 2005 kurs chińskiego juana umocnił się wobec dolara tylko o około 10 proc., podczas gdy euro o ponad 20 proc. Euro stało się więc „niezasłużenie” beneficjentem fundamentalnej słabości dolara, co stopniowo staje się przekleństwem gospodarki europejskiej. Dążymy do kolejnego przestrzału. Kurs euro/dol. odzwierciedla słabość dolara, lecz nie pokazuje rosnących problemów Europy. Logika i modele ekonomiczne pokażą, że kolejne lata powinny stać pod znakiem umocnienia walut azjatyckich.