Na warszawskim parkiecie spadki są wyraźnie większe niż na innych podobnych giełdach. Tymczasem nasza gospodarka rozwija się w tak szybkim tempie, że nie ma uzasadnienia dla tak znaczącej przeceny akcji.

Polscy inwestorzy są jednak bardzo nerwowi i wyprzedają walory, bo są po prostu biedni. Do niedawna większość z nich trzymała pieniądze jeżeli nie w skarpecie, to w banku. Ale w ciągu ostatnich dwóch lat, gdy na giełdzie zaczęły znacząco rosnąć kursy, a wartość jednostek funduszy inwestycyjnych się zwiększała, ludzie zainteresowali się ich ofertą. Kto trzymałby pieniądze w banku dającym 3 – 5 proc., gdy widzi w telewizji reklamy mówiące o kilkudziesięcioprocentowym wzroście – bez przypominania o ryzyku.

Nic dziwnego, że około trzech milionów Polaków powierzyło funduszom grubo ponad 100 miliardów złotych. Oczekiwali szybkich i wysokich zysków. Jednak w Polsce nie ma tradycji patrzenia na oszczędności w długiej perspektywie. Mało kto pamięta też bessę z połowy lat 90. Wszyscy natomiast widzieli reklamy. Wprawdzie od pewnego czasu mówi się w nich o ryzyku, ale dla większości Polaków to puste słowa. Wielu z nas jest więc zaskoczonych, że powierzone funduszom pieniądze stopniały. Nie potrafimy ocenić, czy spadki będą trwały, czy kursy znów będą rosnąć.

Dlatego potrzebna jest edukacja ekonomiczna. To długi proces, a obecne załamanie giełdowe na pewno stanie się ważną lekcją. Od razu jednak trzeba powiedzieć giełdowym inwestorom jedno: nie ma powodów do paniki. Nasza gospodarka obecnie nie zasługuje na tak silne załamanie giełdowe. To obowiązek ministrów gospodarki i finansów. Ale oni milczą. Mają ważniejsze sprawy? A może uważają, że giełda dalej będzie się staczać? Tak czy inaczej milczenie członków rządu nie świadczy o nich dobrze.