Na pierwszy rzut oka wydaje się, że widzą to w Polsce wszyscy. W rządowych programach, które mają wspierać rozwój przedsiębiorstw przez dofinansowanie z Unii Europejskiej, słowo innowacyjność wielokrotnie odmieniono przez wszystkie przypadki. Jak grzyby po deszczu wyrastają parki naukowo-technologiczne i inkubatory tworzące firmom opartym na wiedzy lepsze warunki prowadzenia działalności. Urzędnicy jak mantrę powtarzają zaś, że Polsce zależy przede wszystkim na przyciąganiu inwestycji zagranicznych wykorzystujących nowe technologie.

Rzeczywistość kryjąca się za tymi deklaracjami wygląda jednak zupełnie inaczej. A polska rzeczywistość to uczelnie, które nie kształcą wystarczającej liczby potrzebnych innowacyjnej gospodarce specjalistów, informatyków czy inżynierów. Zamiast tego produkują zastępy speców od marketingu i zarządzania. Nasza rzeczywistość to przeznaczanie zaledwie ułamka procentu PKB rocznie na utrzymanie nauki, chociaż kraje rozwinięte, które powinniśmy gonić, wydają na ten cel znacznie więcej. Co gorsza, środowisko naukowe zdaje się nie rozumieć potrzeb biznesu, który z ogromną rezerwą podchodzi do nowych wynalazków.

Ważne jednak, że coraz częściej dochodzi do dialogu przedsiębiorców i akademików, jak choćby niedawno w redakcji „Rz”. Tylko w ten sposób można będzie stworzyć nowe standardy współpracy. Skorzystają na niej obydwie strony.