Kiedy wzrost gospodarczy w kraju hamuje, a było tak w latach 2001 – 2002, pretensje zgłaszane są do polityki gospodarczej, która zdaniem krytyków jest antywzrostowa, monetarystyczna i krwiożerczo liberalna. Zanim zastanowimy się, jakie są wady naszej polityki makroekonomicznej, przypomnijmy, że jej dwa zasadnicze instrumenty to: polityka fiskalna prowadzona przez rząd i polityka pieniężna należąca do kompetencji banku centralnego. Do tych dwóch klasycznych narzędzi często dodawana jest polityka przekształceń własnościowych wychodząca z założenia, że prywatny właściciel działa efektywniej niż państwowy. Zwolennicy klarownych praw własności twierdzą, że konsekwentna prywatyzacja przyśpiesza wzrost gospodarczy.
O ekspansywności polityki fiskalnej mówimy wtedy, gdy rząd wydaje więcej pieniędzy, niż wynoszą jego wpływy. Miarą ekspansywności jest deficyt budżetowy. I pod tym względem – trzeba to jasno powiedzieć – należymy do światowych prymusów.
Nasz deficyt budżetowy rzadko (a jak dobrze policzyć, to nigdy) spadał poniżej 3 proc. PKB, co powszechnie uznawane jest za granicę bezpieczeństwa. W efekcie dług publiczny, który jest niczym innym jak skumulowanym deficytem finansów publicznych, przekracza pół biliona złotych. Daje to 13 tys. zł na statystycznego obywatela. Wprawdzie ów obywatel nie musi spłacić zadłużenia już jutro, ale co roku obciążają go odsetki. Dług zaś przechodzi na następne pokolenia, które jednak będą musiały go spłacać. A zatem pytanie, czy nasza polityka fiskalna mogłaby być bardziej ekspansywna, w istocie dotyczy tego, czy możemy bez wyrzutów sumienia jeszcze bardziej obrabowywać skarbonki naszych pociech.
Ekspansja polityki pieniężnej polega z kolei na obniżaniu lub utrzymywaniu stóp procentowych na niskim poziomie, zachęcającym przedsiębiorstwa i osoby fizyczne do zaciągania kredytów. Efektem nasilonej akcji kredytowej banków jest większy wzrost popytu w gospodarce niż wynikałoby to jedynie z bieżącego wzrostu dochodów ludności. Owemu dużemu popytowi musi jednak towarzyszyć równie duża skala produkcji krajowej, i to w pełni odpowiadającej zapotrzebowaniu odbiorców i standardom jakościowym. Jeżeli tego nie będzie, dojdzie do tzw. przelewania popytu, czyli zaspokojenia go przez powiększający się import lub/i rosnące ceny.
W tym przypadku też dość łatwo znaleźć miary ekspansywności. Są to: saldo handlu zagranicznego i poziom cen. I tu warto przypomnieć, że w obrotach bieżących zawsze odnotowywaliśmy wynik ujemny, a jeśli chodzi o wzrost cen, to z wyjątkiem ostatnich pięciu lat przekraczał on 5 proc., co można zakwalifikować jako inflację galopującą.