W tym czasie bowiem Sąd Najwyższy rozpatrywał sprawę Adam Mielczarek versus państwo polskie. Pan Mielczarek domagał się uznania, że państwo nie może go zmuszać do odkładania środków w OFE. Powoływał się przy tym na Konstytucję RP, która stoi na straży własności prywatnej i nie może nakazywać mu „niekorzystnego rozporządzania własnym mieniem”, bo przewiduje jedynie prawo obywatela do zabezpieczenia społecznego, a nie wprowadza przymusu uczestnictwa w takim zabezpieczeniu.
Konsekwencje wyroku przyznającego rację panu Mielczarkowi byłyby przeogromne i stałyby się podstawą do zakwestionowania także przymusu płacenia składki na Narodową Fikcję Zdrowia i oznaczałyby jednoznaczne określenie, iż Polska jest krajem ludzi wolnych, samodzielnie odpowiadających za swój los. Krajem, w którym państwo jedynie – zgodnie z zasadą pomocniczości – wspiera obywateli w sytuacjach, w których nie mogą radzić sobie sami.
Sąd Najwyższy, mimo oczywistych racji ekonomicznych przedstawionych przez pana Mielczarka – a bardzo łatwo wykazać, że przy średnio rentownych inwestycjach finansowych skumulowana składka daje większy kapitał niż środki ulokowane w OFE – uznał jednak, że w Polsce obowiązuje przymus ubezpieczeniowy. Potwierdził więc, że polski ustrój ekonomiczny ma nie tylko mocne korzenie socjalistyczne, ale że takie też są jego nowe gałęzie i listowie.
Można i tak. Zastanawiam się jednak, czy ta najpoważniejsza kwestia ustrojowa nie powinna być rozstrzygnięta inaczej niż jednoosobową decyzją pani sędzi Małgorzaty Wrębiakowskiej-Marzec. A zdanie się wyłącznie na jej wiedzę i sumienie jest efektem tego, jak uchwalaliśmy konstytucję. Nie tylko przez parlamentarzystów, ale też przez większość obywateli potraktowana została ona jako świstek papieru, w którym należy zapisać parę banałów i odstawić go na półkę. Dlatego w konstytucji mamy dla każdego coś miłego.
I poszanowanie prawa własności i – zdaniem Sądu Najwyższego – przymusowe świadczenia. I gospodarkę rynkową, i prawo do pracy oraz wspaniałej bezpłatnej służby zdrowia.