Może 6 miliardów złotych, które łącznie Polacy przeznaczają na towary z najwyższej półki, to jeszcze – w skali globalnej – nie jest zbyt wiele, bo to prawie dziesięciokrotnie mniej, niż wynoszą roczne przychody samego tylko LVMH. Jednak fakt, że wydajemy tych pieniędzy coraz więcej, skłania kolejne firmy do rozważenia wejścia nad Wisłę. Nie tylko zresztą te znane z odzieży czy kosmetyków, ale także samochodowe. Swoje salony ma otworzyć w Polsce luksusowa marka Nissana – Infinity, od miesiąca działa oficjalnie punkt sprzedaży marki Bentley. Ci, którzy zdecydowali się na to wcześniej – Burberry, Ermenegildo Zegna, Emporio Armani, Furla, Max Mara czy Sergio Rossi – cieszą się, że dostały premię za pierwszeństwo. Marże uzyskiwane na żądnych luksusu Polakach warte były biznesowego ryzyka.
Kłopot w tym, że choć Polacy są owego luksusu najwyraźniej żądni, sam luksus ma spory problem z Polską. Jednym z powodów, dla których wciąż nie ma u nas butików Chanel, Christiana Diora, Prady czy Gucciego jest fakt, że nie ma ich gdzie otworzyć...
Uznawane za zagłębie najlepszych marek okolice warszawskiego placu Trzech Krzyży pękają w szwach, a innych, podobnych lokalizacji nie udało się wykreować. Wymieniany w rankingach najdroższych ulic handlowych świata stołeczny Nowy Świat podupada, podobnie jak Chmielna. I bez kosztownych inwestycji i promocji nie wykreujemy takich miejsc, o które będą się bić firmy i o odwiedzeniu których będą marzyć Polacy.
Na razie mamy naszą małą Bond Street zdecydowanie nie na miarę swoich możliwości. Na centrach handlowych świat się wszak nie kończy.
Skomentuj na blog.rp.pl