Tymczasem podatek jakoś nie przeszkodził giełdowym indeksom w kilkuletnim biciu rekordów, a inwestorom w bezprecedensowych zyskach.
Ci, którzy chcieli pomnożyć swój majątek na giełdzie, mieli w ostatnich latach wymarzoną okazję. Efekt ich mądrej inwestycji to ok. 18 mld złotych zysków z inwestycji w akcje spółek, których pozbywali się w ubiegłym roku. Liczby nie kłamią – łatwiej było na giełdzie zarobić niż stracić. Brak podatku Belki nie sprawi jednak wcale, że kapitał na parkiet powróci.
Bo giełdzie jak rybie woda potrzebna jest koniunktura. A ta jak zawsze przypłynie najprawdopodobniej zza oceanu. Na razie nie widać nawet jej żagli. Tak jak giełdzie koniunktura, tak budżetowi potrzebne są wpływy, by krok po kroku zmierzać ku przyjęciu euro. Wspólna waluta może się polskim firmom dużo bardziej opłacić niż miliardy, które ich pracownicy oddali fiskusowi. Zwłaszcza że na giełdzie i tak zarobili.
Tych, którzy na giełdzie zbili kokosy, jest jednak na tle całego społeczeństwa niewielu. I jeśli wierzyć w państwo solidarne, to w jego imię warto jednak znieść podatek od zysków z bankowych oszczędności. Te oszczędności prędzej czy później i tak przemienią się w wydatki, a to one w coraz większym stopniu pchają do przodu polską gospodarkę. I stanie się tak z dużo większym prawdopodobieństwem niż w przypadku zysków z giełdy. Wygrane z ruletki często z powrotem trafią do ruletki. A w nią właśnie zamieniła się w tym roku warszawska giełda.