[b]Rz: Prezesi instytucji finansowych i firm pytani o prognozy najczęściej odpowiadają, że nadal nie znaleźli dna tego kryzysu. Gdzie pana zdaniem to dno się znajduje?[/b]
[b]Stuart Green:[/b] Jeśli używamy tej terminologii, to widzę dwa dna. Pierwsze z nich to moment, kiedy rynki osiągają pewną stabilizację. Mam nadzieję, że już je odnaleźliśmy w październiku ubiegłego roku i mamy to za sobą. Bo wyraźnie nie ma już tego uczucia paniki na rynkach finansowych. Być może stało się tak z powodu bardzo powszechnych interwencji rządowych. Może więc i sytuacja na tych rynkach nie będzie tak zła jak w ubiegłym roku.
To drugie dno pojawi się, kiedy będą znane twarde wyniki finansowe. Na razie te, które dostajemy, dotyczą końca ubiegłego roku i najczęściej są rozczarowujące, mimo że przecież oczekiwania nie są wygórowane. I praktycznie nie ma znaczenia, na które regiony świata patrzymy: strefę euro, Stany Zjednoczone, Wielką Brytanię. Wszystkie czynniki, które przyczyniły się do kryzysu, nadal są widoczne i odczuwalne. W tej chwili rozczarowują dane, które otrzymujemy z Niemiec czy Japonii. I dlatego będzie musiało minąć wiele miesięcy, zanim zauważymy ślady poprawy. Teraz przyglądamy się nastrojom w biznesie. Może na przykład okazać się, że w marcu – kwietniu zauważymy choćby nieznaczną ich poprawę. Mam również nadzieję, że w połowie roku pojawią się pierwsze objawy wzrostu gospodarczego.
[b]Na razie jeszcze się pojawiają fatalne wyniki banków, które w ostatnim kwartale 2008 często miały straty przekraczające straty całoroczne. Długo to jeszcze potrwa?[/b]
Trudno mi komentować wyniki banków, ale wyraźnie widać, że kryzys finansowy przełożył się na realną gospodarkę i w tej chwili już dotyczy wszystkich graczy na rynku. Nie sądzę, aby sytuacja poprawiła się w pierwszej połowie roku. W drugiej? Kto wie. W każdym razie nasza globalna prognoza dla świata to PKB kurczący się o 0,2 proc. Takiego kryzysu w powojennej gospodarce jeszcze nie było.