Czy dla Polski to samo rozwiązanie byłoby korzystne? Moja odpowiedź brzmi: „Takie samo nie, ale podobne – raczej tak”.
Dlaczego w ogóle powinniśmy rozmawiać z MFW i innymi instytucjami międzynarodowymi? Bo jednym z palących problemów polskiej gospodarki jest brak walut. Przez kilka ostatnich lat Polska rozwijała się na kredyt, również za pieniądze pożyczane za granicą. Pożyczały firmy, pożyczał sektor finansowy, pożyczało państwo. Kłopot polega na tym, że część z tych pożyczek trzeba będzie oddać już niedługo, a kwota jest znaczna – może sięgnąć od kilku do kilkudziesięciu miliardów euro.
Rozbieżność jest duża, ale nie wiadomo dokładnie, jaka będzie skala rolowania długu, czyli w jakiej części nasi kredytodawcy przedłużą nam udzielone pożyczki.
Co, jeśli kwota oddawanych długów zagranicznych będzie wysoka? Spłacający pożyczki kupowaliby na rynku waluty, a przy dużym popycie na nie kurs złotego osłabiałby się na tyle, że na rynku musiałyby się pojawić nowe podmioty sprzedające waluty, czyli NBP lub/i Ministerstwo Finansów. Jeśli skala sprzedaży walut byłaby zbyt duża, czyli nastąpiłby wyraźny spadek rezerw Narodowego Banku Polskiego, to mógłby to być bardzo negatywny sygnał dla światowych inwestorów i zachęta do znacznego osłabienia złotego.
Nie ma w tej chwili inwestorów chętnych do kierowania dużych kapitałów do Polski. Inwestorzy obecnie szukają płynności i niskiego ryzyka, a tego, w ich ocenie, Polska obecnie im nie daje. To, czego się boją między innymi, to możliwe kłopoty z obsługą zagranicznych długów. Żeby przekonać świat o braku takich kłopotów, Polska musi pokazać, że będzie zdolna pozyskać wszelkie finansowanie potrzebne do spłaty. A to można zrobić, w mojej ocenie, tylko w jeden sposób – wchodząc w porozumienia z międzynarodowymi instytucjami, które mogą zainwestować lub dać do dyspozycji (w ramach linii kredytowych) duże kwoty walut.