Zapowiedź powstania funduszu misji publicznej to przełom na drodze do określenia, co jest zadaniem państwa w tym zakresie i ustanowienia przejrzystego mechanizmu finansowania tak zdefiniowanej misji. Mam nadzieję, że w konsekwencji tych zapisów żaden prezes TVP nie będzie twierdzić, że „Gwiazdy tańczą na lodzie” to program misyjny. Misja zostanie zdefiniowana przedmiotowo poprzez to, jakie programy są finansowane z przeznaczonego na nią funduszu, a nie podmiotowo, poprzez fakt powołania do istnienia mediów publicznych, których statutowym zadaniem jest takowej misji realizacja. Fundusz misji publicznej zmusi wszystkich zainteresowanych do publicznej debaty nad tym, jakie zadania informacyjne, społeczne czy kulturowe państwo powinno realizować i za jakie pieniądze.
Drugi ważny element ustawy to zapis o tym, że o fundusze przeznaczone na misję mogą się ubiegać także podmioty prywatne. To nadzieja na powstanie konkurencji w tej dziedzinie. To szansa na powstanie w mediach form łączących popularność i wysokie wartości kulturowe. Jestem przekonany, że dychotomia po- między misją i popularnością (nazywaną często komercją) jest wymyślona jedynie po to, by usprawiedliwić z jednej strony kolejne zarządy telewizji publicznej (które samo swe istnienie traktowały jako realizację misji publicznej), z drugiej – miernych i zmęczonych „twórców”, którzy niezmiennie „misję” lub „kulturę” realizowali za pomocą transmisji z koncertów symfonicznych czy spektakli baletowych.
Wybór pomiędzy „czystą misją” a koniecznością walki o oglądalność stanowił fantastyczne usprawiedliwienie dla postępującej komercjalizacji mediów publicznych, szczególnie telewizji. Od dawna twierdzę, że jest to podział sztuczny. Takie przykłady jak działalność Fabryki Trzciny czy Teatru Polonia pokazują dobitnie, że kulturę, misję można połączyć z popularnością. Wymaga to jednak odrobiny talentu, zaangażowania i wizji.
Wolny rynek idei z całą pewnością powstawaniu takich wizji sprzyja. Nie leży on jednak w interesie TVP. Po wejściu ustawy w życie trzeba będzie pokazać, że ma się na misję publiczną jakiś pomysł i że jest to pomysł lepszy od tych, którymi tryska ekipa Edwarda Miszczaka. Jestem przekonany, że lamenty i potoki łez wylewane przez beneficjentów abonamentu w rzeczywistości służyły obronie rzeki publicznych pieniędzy, o których wydaniu częściej decydowały znajomości w TVP niż wartości merytoryczne proponowanych programów. Wiem, funkcjonowanie na wolnym rynku jest bardziej wymagające i stresujące niż pasożytnictwo na daninie publicznej. Nie wszyscy twórcy i urzędnicy TVP na tym wolnym rynku przeżyją. Patrząc na poziom programów kulturalnych, edukacyjnych czy dziecięcych, oferowanych przez stacje publiczne, śmiem twierdzić, że większość z nich czeka emerytura lub zmiana zawodu. Polska kultura z pewnością na tym nie ucierpi. Wręcz odwrotnie. Mam nadzieję, że jednym z beneficjentów funduszy misji publicznej będą „Wiadomości” TVP. Mam nadzieję, że powstanie w Polsce choć jeden program informacyjny, którego misją będzie nie tyle zabawianie widzów krwawymi migawkami, ile dostarczenie podstawowej wiedzy o najważniejszych wydarzeniach na świecie i choć szczątkowego komentarza kompetentnej osoby.
15-osobowy skład rady programowej i precyzyjne zdefiniowanie jej kompetencji: określanie licencji programowych i dzielenie funduszy na ich realizację, daje szansę na odpolitycznienie procesu realizacji misji i – mam nadzieję– pluralizm w tej dziedzinie. Jeśli nawet będzie to proces polityczny, to jawny, a zatem kontrolowany przez dziennikarzy i wyborców. Nie wierzę natomiast w odpolitycznienie kontroli nad mediami. Ktoś prezesów mianować musi. Trudno wyobrazić sobie, że byłby to kto inny niż urzędnicy. Odpolitycznienie mediów publicznych to raczej kwestia kultury politycznej niż zapisów ustawy. Mam nadzieję, że tragikomiczna historia odzyskiwania mediów przez „prawych i sprawiedliwych” oraz mądra wstrzemięźliwość premiera w tej kwestii stanie się zaczynem nowych standardów w tej dziedzinie.
[srodtytul]Dwa błędy mogą zepsuć efekt[/srodtytul]