Robiąc milowy krok, też można się potknąć

Kryzys przywództwa w mediach publicznych obrazuje dobitnie, że tak dalej być nie może. Projekt nowej ustawy medialnej to krok w kierunku normalności i przejrzystości – pisze szef Omnicom Media Group

Publikacja: 31.03.2009 02:09

Jakub Bierzyński

Jakub Bierzyński

Foto: Rzeczpospolita

Nikt już nie ukrywa, że sytuacja w mediach publicznych jest krytyczna. Polskie Radio jest pozbawione szefostwa. Telewizją Publiczną rządzi naprędce sklecona ekipa pogrobowców Romana Giertycha pod przywództwem Piotra Farfała. Wydaje się, że sytuacja jest na tyle groteskowa, iż nawet politycy Prawa i Sprawiedliwości przestali przypisywać własne grzechy obecnie rządzącym i nie nazywają projektu nowej ustawy medialnej zamachem na Krajową Radę Radiofonii i Telewizji.

Rozwój wypadków dowodzi dalekowzroczności Donalda Tuska, który po klęsce pierwszego projektu ustawy medialnej zapowiedział zaprzestanie dalszych prób. Wszystko wskazuje na to, że premier przewidział, iż sytuacja dojrzeje do zmian, a obecny system zarządzania mediami publicznymi oraz ludzie go strzegący skompromitują się sami. Nie trzeba było długo czekać. Po niewiele ponad roku od zaprzysiężenia rządu nikt poważny nie broni status quo. Kryzys przywództwa w mediach publicznych, kryzys w KRRiT, której członkowie nie są w stanie uchwalić własnego sprawozdania, obrazuje dobitnie, że tak dalej być nie może. System zarządzania mediami publicznymi w Polsce musi zostać zmieniony.

[srodtytul]Milowy krok[/srodtytul]

Myślę, że projekt nowej ustawy jest pewnym kompromisem między interesami i przyzwyczajeniami klasy politycznej, postulatami odpolitycznienia mediów publicznych oraz wyborczą obietnicą zniesienia abonamentu. Nie jest to, niestety, koncepcja radykalna (PO nie zdecydowała się na sprzedaż mediów), ale idzie w dobrym kierunku. To milowy krok na drodze do oddzielenia misji publicznej państwa od własności środków przekazu.

[wyimek]Jestem przekonany, że lamenty i rzeki łezwylewane przez beneficjentów abonamentuw rzeczywistości służyły obronie rzeki pieniędzy,o których wydawaniu decydowały znajomości w TVP[/wyimek]

Zapowiedź powstania funduszu misji publicznej to przełom na drodze do określenia, co jest zadaniem państwa w tym zakresie i ustanowienia przejrzystego mechanizmu finansowania tak zdefiniowanej misji. Mam nadzieję, że w konsekwencji tych zapisów żaden prezes TVP nie będzie twierdzić, że „Gwiazdy tańczą na lodzie” to program misyjny. Misja zostanie zdefiniowana przedmiotowo poprzez to, jakie programy są finansowane z przeznaczonego na nią funduszu, a nie podmiotowo, poprzez fakt powołania do istnienia mediów publicznych, których statutowym zadaniem jest takowej misji realizacja. Fundusz misji publicznej zmusi wszystkich zainteresowanych do publicznej debaty nad tym, jakie zadania informacyjne, społeczne czy kulturowe państwo powinno realizować i za jakie pieniądze.

Drugi ważny element ustawy to zapis o tym, że o fundusze przeznaczone na misję mogą się ubiegać także podmioty prywatne. To nadzieja na powstanie konkurencji w tej dziedzinie. To szansa na powstanie w mediach form łączących popularność i wysokie wartości kulturowe. Jestem przekonany, że dychotomia po- między misją i popularnością (nazywaną często komercją) jest wymyślona jedynie po to, by usprawiedliwić z jednej strony kolejne zarządy telewizji publicznej (które samo swe istnienie traktowały jako realizację misji publicznej), z drugiej – miernych i zmęczonych „twórców”, którzy niezmiennie „misję” lub „kulturę” realizowali za pomocą transmisji z koncertów symfonicznych czy spektakli baletowych.

Wybór pomiędzy „czystą misją” a koniecznością walki o oglądalność stanowił fantastyczne usprawiedliwienie dla postępującej komercjalizacji mediów publicznych, szczególnie telewizji. Od dawna twierdzę, że jest to podział sztuczny. Takie przykłady jak działalność Fabryki Trzciny czy Teatru Polonia pokazują dobitnie, że kulturę, misję można połączyć z popularnością. Wymaga to jednak odrobiny talentu, zaangażowania i wizji.

Wolny rynek idei z całą pewnością powstawaniu takich wizji sprzyja. Nie leży on jednak w interesie TVP. Po wejściu ustawy w życie trzeba będzie pokazać, że ma się na misję publiczną jakiś pomysł i że jest to pomysł lepszy od tych, którymi tryska ekipa Edwarda Miszczaka. Jestem przekonany, że lamenty i potoki łez wylewane przez beneficjentów abonamentu w rzeczywistości służyły obronie rzeki publicznych pieniędzy, o których wydaniu częściej decydowały znajomości w TVP niż wartości merytoryczne proponowanych programów. Wiem, funkcjonowanie na wolnym rynku jest bardziej wymagające i stresujące niż pasożytnictwo na daninie publicznej. Nie wszyscy twórcy i urzędnicy TVP na tym wolnym rynku przeżyją. Patrząc na poziom programów kulturalnych, edukacyjnych czy dziecięcych, oferowanych przez stacje publiczne, śmiem twierdzić, że większość z nich czeka emerytura lub zmiana zawodu. Polska kultura z pewnością na tym nie ucierpi. Wręcz odwrotnie. Mam nadzieję, że jednym z beneficjentów funduszy misji publicznej będą „Wiadomości” TVP. Mam nadzieję, że powstanie w Polsce choć jeden program informacyjny, którego misją będzie nie tyle zabawianie widzów krwawymi migawkami, ile dostarczenie podstawowej wiedzy o najważniejszych wydarzeniach na świecie i choć szczątkowego komentarza kompetentnej osoby.

15-osobowy skład rady programowej i precyzyjne zdefiniowanie jej kompetencji: określanie licencji programowych i dzielenie funduszy na ich realizację, daje szansę na odpolitycznienie procesu realizacji misji i – mam nadzieję– pluralizm w tej dziedzinie. Jeśli nawet będzie to proces polityczny, to jawny, a zatem kontrolowany przez dziennikarzy i wyborców. Nie wierzę natomiast w odpolitycznienie kontroli nad mediami. Ktoś prezesów mianować musi. Trudno wyobrazić sobie, że byłby to kto inny niż urzędnicy. Odpolitycznienie mediów publicznych to raczej kwestia kultury politycznej niż zapisów ustawy. Mam nadzieję, że tragikomiczna historia odzyskiwania mediów przez „prawych i sprawiedliwych” oraz mądra wstrzemięźliwość premiera w tej kwestii stanie się zaczynem nowych standardów w tej dziedzinie.

[srodtytul]Dwa błędy mogą zepsuć efekt[/srodtytul]

Projekt ustawy medialnej PO, choć idący w dobrym kierunku, nie jest pozbawiony wad. Fundamentalną wadą jest niedopasowanie liczby kanałów telewizji publicznej do liczby pasm częstotliwości nadawania, którą telewizja publiczna dysponuje. W tej chwili TVP nadaje w ogólnopolskim paśmie naziemnym trzy kanały: TVP 1, TVP 2 i TVP Info. Na skutek politycznych targów ustawa przewiduje powstanie czterech kanałów publicznych: trzech ogólnopolskich (TVP 1, TVP 2, Info) i czwartego składającego się z 16 spółek lokalnych. Polscy politycy przyzwyczaili wyborców do nonszalanckiego stosunku do rzeczywistości. Obawiam się jednak, że próba upchnięcia czterech kanałów w trzech pasmach nadawania może narazić większość parlamentarną na słuszne zarzuty opozycji.

Drugi problem tej ustawy to brak odpowiedzi na dość proste pytanie – z czego ma się utrzymać 16 ośrodków regionalnych TVP. Chyba nie z funduszu misji publicznej, bo trudno sobie wyobrazić, że właśnie one zgarną blisko połowę licencji programowych. Z całą pewnością nie z reklam, bo lokalne rynki reklamowe praktycznie w Polsce nie istnieją. Niejasny jest także sposób finansowania i wzajemne zależności pomiędzy TVP a TVP Info, która ma się stać osobną spółką. Problem polega na tym, że telewizja informacyjna ma ekonomiczną rację bytu jedynie w ścisłej symbiozie z główną stacją. Trudno wyobrazić sobie taką symbiozę pomiędzy niezależnymi spółkami. Przypomnę jedynie, że TVP Info jako stacja naziemna, inaczej niż komercyjni konkurenci, nie może liczyć na opłaty od operatorów kablowych.

Obawiam się, że słuszną i potrzebną ustawę mogą skompromitować prowizoryczne kompromisy i zwykłe niechlujstwo. Byłaby to wielka, niepowetowana strata dla tych, którzy, jak niżej podpisany, męczą się niewymownie, oglądając publiczną telewizję, płacąc jeszcze za tę mękę abonament. Szkoda, bo jeszcze nigdy politycy nie byli tak blisko tak rozsądnego projektu.

—Tytuł i śródtytuły pochodzą od redakcji

Podyskutuj z autorem na www.bierzynski.pl

Nikt już nie ukrywa, że sytuacja w mediach publicznych jest krytyczna. Polskie Radio jest pozbawione szefostwa. Telewizją Publiczną rządzi naprędce sklecona ekipa pogrobowców Romana Giertycha pod przywództwem Piotra Farfała. Wydaje się, że sytuacja jest na tyle groteskowa, iż nawet politycy Prawa i Sprawiedliwości przestali przypisywać własne grzechy obecnie rządzącym i nie nazywają projektu nowej ustawy medialnej zamachem na Krajową Radę Radiofonii i Telewizji.

Rozwój wypadków dowodzi dalekowzroczności Donalda Tuska, który po klęsce pierwszego projektu ustawy medialnej zapowiedział zaprzestanie dalszych prób. Wszystko wskazuje na to, że premier przewidział, iż sytuacja dojrzeje do zmian, a obecny system zarządzania mediami publicznymi oraz ludzie go strzegący skompromitują się sami. Nie trzeba było długo czekać. Po niewiele ponad roku od zaprzysiężenia rządu nikt poważny nie broni status quo. Kryzys przywództwa w mediach publicznych, kryzys w KRRiT, której członkowie nie są w stanie uchwalić własnego sprawozdania, obrazuje dobitnie, że tak dalej być nie może. System zarządzania mediami publicznymi w Polsce musi zostać zmieniony.

Pozostało 85% artykułu
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację