[link=http://blog.rp.pl/blog/2009/08/27/andrzej-krakowiak-kronika-zapowiedzianej-kleski/]Skomentuj na blogu[/link]
Po pierwszym półroczu firma miała pokaźne zyski, ale jej szefowie zapowiadają, że w całym roku i tak będzie strata.
Według kierownictwa spółki w poprawie jej niewesołej sytuacji ma pomóc rezygnacja z działalności, na której nie sposób zarobić, czyli roznoszenia tzw. druków bezadresowych (np. ulotek reklamowych). Brzmi rozsądnie, ale tylko w pierwszej chwili. No bo niby dlaczego Poczta nie może zarabiać tam, gdzie prywatne firmy radzą sobie świetnie i sukcesywnie odbierają jej rynek? Więcej, uważają, że to jeden z bardziej perspektywicznych segmentów pocztowej działalności.
Problem w tym, że w Poczcie, jak w przypadku wielu innych państwowych przedsiębiorstw, rachunek ekonomiczny nie jest jednak najważniejszy. Trzeba brać pod uwagę np. zdanie związków zawodowych, których w molochu zatrudniającym 100 tys. osób działa 38. A pracownicy nosić ulotek nie chcieli.
Kiedy prywatna spółka przestaje spełniać oczekiwania klientów, traci rynek i powiększa straty, najczęściej upada. Poczcie to nie grozi, tym bardziej, że jeszcze przez kilka lat jej monopolu na roznoszenie listów będą strzec przepisy. Jeśli jednak spółka nie przejdzie drastycznej restrukturyzacji, jej rola na naszym rynku stale będzie maleć. Podobny scenariusz przerabialiśmy już m.in. w branży telekomunikacji, lotniczej, czy na kolei. I dobrze. Dla klienta nie ma w końcu znaczenia, kto doręczył przesyłkę, tylko czy dotarła na czas.