Tak przynajmniej twierdzi Jim Rogers, człowiek, który razem z George'em Sorosem wzbogacił się na ataku spekulacyjnym na funta. Jego zdaniem właśnie inwestycje w produkcję rolną będą najbardziej trafionymi w najbliższych latach. – Przez 30 lat to był okropny biznes, ale to się zmienia. Zobaczycie 29-letnich rolników w lamborghini – zapewniał pół roku temu w wywiadzie.
Nie wiem, czy polscy rolnicy śledzą zalecenia Rogersa, ale mocno inwestują w ziemię. Ceny gruntów sprzedawanych przez Agencję Nieruchomości Rolnych wzrosły w ciągu roku o jedną trzecią i pomału dochodzą do poziomu zachodnioeuropejskiego.
Nie trzeba zresztą być międzynarodowym spekulantem, żeby zrozumieć, że to opłacalna inwestycja. Ziemi nie przybędzie, a zapotrzebowanie na produkty rolne szybko rośnie. Już w ubiegłym roku ludzkość stanęła przed problemem, na co przeznaczyć pola – na produkcję żywności czy biopaliw. Dla społeczeństwa takie pytanie to dylemat moralny, dla rolnika to po prostu gwarancja popytu.
Wiedzą to ci, którzy kupują ziemię po kilkadziesiąt tysięcy złotych za hektar. Oni zapewne nie narzekają, jak niedawno prezydent Kaczyński, na pogorszenie się opłacalności rolnictwa. A jeśli nawet narzekają, to i tak po cichu liczą przyszłe zyski, za które będą mogli kupić sobie szpanerskie auto.
Szkoda tylko, że aby zażyć rozkoszy prowadzenia lamborghini, będą jeździć do Niemiec. Na polskich drogach urwaliby zawieszenie.