Wczoraj, aprobując przyszłoroczny budżet, w Budapeszcie w zasadzie zastopowano rozwój tamtejszego rynku finansowego. Nacjonalizując dotychczasowe wpłaty do II filara, ograniczono rozwój giełdy i wielu firm. Kwota jest niebagatelna, bo mówi się o 14 mld euro. Szczęście, że równocześnie Węgrzy obniżają podatki, bo to pomaga gospodarce.
Reforma systemu emerytalnego, którą przeprowadziliśmy my, Węgrzy i np. państwa bałtyckie, okazała się dla tych krajów zbyt wysokim obciążeniem. Ponieważ jednocześnie nie zahamowano wzrostu wydatków, w czasach spowolnienia gospodarczego pojawiła się groźba załamania finansów publicznych.
Patrząc na to, co się dzieje z krajami południa Europy (o Grecji wiadomo, bliska bankructwa jest Portugalia, a o finansach Hiszpanii i Włoch mówi się coraz gorzej), nie powinniśmy się oszukiwać, że w Polsce uda się uniknąć zmian. Są niezbędne. Pytanie jednak – co trzeba zmienić? Czy rzeczywiście niezbędna jest likwidacja lub poważne osłabienie systemu funduszy emerytalnych? A może wyjściem będzie podniesienie podatków? I co z ograniczeniem wydatków?
OFE są nie tylko inwestycją w przyszłość. Już dziś mają korzystny wpływ na polski rynek kapitałowy. Bez nich nie byłyby możliwe np. ostatnie sukcesy prywatyzacyjne ani silna w regionie pozycja warszawskiej giełdy. Takie efekty działania funduszy powinno się wzmacniać, np. zmuszając je, by inwestowały w długoterminowe obligacje przynoszące środki na modernizację Polski.
Jeżeli sytuacja gospodarcza zmusi rząd do podjęcia bolesnych decyzji, osłabienie systemu OFE, np. poprzez okresowe zmniejszenie składki, może się okazać korzystniejsze niż np. podwyższenie składki rentowej czy rezygnacja z ulg prorodzinnych, nie wspominając o wyższych podatkach. Jeżeli jednak zmiany miałyby się ograniczyć wyłącznie do OFE, to za dwa – trzy lata okaże się, że o powrocie składek do obecnej wysokości nie ma mowy, za to coraz głośniej będzie się rozważać korzyści, jakie może dać węgierskie ostateczne rozwiązanie emerytalne.