Można za to minimalizować ryzyko, wybierając np. franka, którego sztorm szalejący w zadłużonej Europie raczej nie dotknie. Gdy narastają niepokoje w eurolandzie, związane z możliwością obsługiwania zadłużenia przez poszczególne rządy, inwestorzy zaczynają nerwowo rozglądać się za innym sposobem lokowania pieniędzy. Część z nich sięga po franka, inni wybierają waluty krajów o najniższym wskaźniku zadłużenia poza strefą euro albo lokują środki w złocie. Każda decyzja obciążona jest ryzykiem, bo ostatni kryzys pokazał, że trudno w tych czasach znaleźć jakąkolwiek pewną lokatę gwarantującą duży zysk.
Nerwowość rynków przekłada się na prognozy. Dziś żaden z analityków nie podejmuje się odpowiedzialnie szacować kursów walut, bo wystarczy jedna decyzja dużego banku inwestycyjnego o zamykaniu pozycji w danym kraju, a sytuacja zmienia się jak w kalejdoskopie. Można oczywiście się sugerować zapowiedziami czy przewidywaniami rychłego podniesienia stóp procentowych, które powinny skusić inwestorów i zagwarantować wzrost wartości np. złotego. Tyle tylko,że jak widać po ostatniej decyzji Rady Polityki Pieniężnej, to nie musi szybko nastąpić. Teraz mówi się, że podwyżka może nastąpić dopiero w marcu.
Gdy waluty krajów z grupy rynków rozwijających się nie gwarantują zysku, pozostaje frank. Na nim można będzie zarobić, jeśli strefa euro popadnie w większe tarapaty, albo utrzymać status quo, jeśli Europa przed kolejną falą kryzysu zdoła się obronić. Strat w tej sytuacji nikt się nie obawia. Poza kredytobiorcami – dla nich zysk inwestorów oznacza dużo wyższe raty za swoje hipoteczne mieszkania.