Taką samą wspaniałomyślnością błysnęła wczoraj Japonia. W chwili, gdy strefie euro grozi dezintegracja, odrzucenie przez Brukselę takiego wsparcia jawiłoby się jako niewdzięczność. Ale przysługa azjatyckich potęg może się okazać niedźwiedzia. Oba kraje dysponują gigantycznymi rezerwami, które muszą gdzieś lokować. Dotąd kupowały głównie amerykańskie aktywa, co wynikało m.in. z chęci utrzymania kursów ich walut na niskim poziomie wobec dolara. W ich eksportowej strategii waluta ta była kluczowa, bo to amerykańscy konsumenci byli najwierniejszymi odbiorcami chińskich i japońskich dóbr.
Kryzys wszystko zmienił. Amerykanie zaczęli oszczędzać, a władze w Waszyngtonie przestały się godzić na przewartościowanie dolara. Zaufanie Pekinu i Tokio do amerykańskich obligacji podkopały trudne do przewidzenia następstwa „eksperymentalnej” polityki Fedu. Eksportowe potęgi próbują więc zdywersyfikować rezerwy walutowe w kierunku euro. Jedną z konsekwencji będzie jego umocnienie wobec juana i jena, ale zadłużonym krajom eurolandu powinno zależeć na jego słabości, co pomogłoby im odzyskać utraconą konkurencyjność.
Kupując przed kryzysem amerykańskie obligacje, Pekin i Tokio zbijały rentowność tych papierów, a w ślad za nią koszt kredytu. Walnie przyczyniły się do bańki na tamtejszym rynku nieruchomości, która legła u źródeł kryzysu, także w Europie. Lina rzucona przez Azjatów może więc pomóc, albo ułatwić samobójstwo.