Rządowy plan jest prosty i logiczny: szpitale, które przynoszą straty, mają być spółkami. Właścicielami spółek zostaną samorządy. Będą one odpowiedzialne za wynik finansowy ZOZ. Lepszy dostęp do zabiegów ma pacjentom zagwarantować system dobrowolnych opłat. Szpitalom da to wyższe przychody. Gdy ktoś nie będzie chciał czekać w kolejce na zabieg, po prostu za niego zapłaci. Zostanie obsłużony odpłatnie poza kolejką.
Rząd chce wpuścić szpitale na wolny (albo prawie wolny) rynek. Tylko czy go na to stać?
Najważniejszą przeszkodą są długi. W tej chwili sięgają 10 mld zł. Takich środków na oddłużenie szpitali rząd nie ma. I tym bardziej trudno je znaleźć, w sytuacji gdy tnie się co tylko można, a dziury łata się demontażem reformy emerytalnej. Co się stanie, gdy szpitalna spółka, zadłużona po uszy, zbankrutuje? Czy będzie to oznaczało koniec szpitala? A jeśli nie – to czyim problemem będzie upadła spółka-ZOZ? Zgodnie z rynkową logiką – właściciela. Jeśli właścicielem jest samorząd, gdzie jest w tym modelu miejsce na odpowiedzialność państwa za zdrowie obywateli?
Wygląda na to, że współczesne państwo woli być odpowiedzialne głównie za dystrybucję tego, co zbierze od obywateli. Oczywiście, po pobraniu odpowiedniej marży na aparat administracyjno-
-urzędniczy. Teoretycznie państwo pobiera składkę ubezpieczeniową i zdrowotną, by dbać o przyszłe i teraźniejsze emerytury i potrzeby zdrowotne społeczeństwa. Jeśli dzięki tym podatkom celowym nie da się zrealizować celu, to może pozwolić tym, którzy mają ponosić odpowiedzialność, rzeczywiście ją na siebie przejąć?