Przygotowali plan oszczędności, cięć i  reform, ale gdy przekonali się, że mają za  co żyć, przestali aż tak bardzo zaciskać pasa. Skutek jest taki, że deficyt zostanie ograniczony zaledwie o  jeden procent, a  rząd Jeorjosa Papandreu znów liczy na  pomoc. W  słowne deklaracje Greków, że sobie poradzą, nikt już nie wierzy, zaś wyciąganie za  uszy bankruta daje zły przykład innym członkom walutowej wspólnoty.

Zamiast kolejnego pakietu pomocowego, pod  jakim podpisała się już obiema rękami kanclerz Merkel, rynki oczekują raczej pomysłu, jak postępować z  krajami, które nie radzą sobie z  własnymi długami. Dosypywanie pieniędzy do  worka bez dna może okazać się na  dłuższą metę zgubne. Skoro grecki rząd nie potrafi skutecznie ciąć deficytu, może należy wysłać do  Aten komisarza, który dopilnuje realizacji zaleceń Komisji Europejskiej, MFW i  EBC? W  przeciwnym wypadku w  ciągu kilku kolejnych miesięcy możemy być świadkami powolnej destabilizacji strefy euro. Gwarancje Niemiec i  Francji to za  mało dla międzynarodowego kapitału, aby bezgranicznie uwierzyć, że euro pozostanie silną walutą, a  w  ślad PIIGS nie pójdą kolejne kraje.

Strefa euro miała być elitarnym klubem, do  którego wstępu bronią restrykcyjne warunki spisane w  Maastricht. Jeśli Bruksela szybko nie udowodni światu, że klub mimo przejściowych kłopotów pozostaje elitarny, a  bankruci pod  bacznym okiem pozostałych członków potrafią sobie poradzić z  problemami, strefa euro nie przetrwa.