Zaktualizowana w ubiegłym roku strategia rozwoju warszawskiej giełdy zakłada, że już w 2012 roku może stać się ona centrum finansowym regionu. Od ilu już lat słyszę ten termin. Pierwsze wzmianki datowane są chyba na początek XXI wieku. Mieliśmy stać się takim centrum, gdy pod względem kapitalizacji przegonimy giełdę wiedeńską.

 

To stało się jakieś trzy lata temu, a centrum jak nie było, tak nie ma. Bo nie kapitalizacja czy liczba spółek są podstawowym kryterium wielkości i atrakcyjności giełdy. Najważniejszym elementem jest płynność obrotu. Choć na GPW notowanych jest coraz więcej firm, to wciąż uwaga inwestorów skupia się na kilku największych. Fakt, że GPW nie jest w stanie powiększyć najważniejszego indeksu o kolejne firmy, najlepiej świadczy o niedoborze naprawdę wartościowych z punktu widzenia owego centrum firm.

I o to przede wszystkim powinni zabiegać włodarze GPW. Dlaczego np. wśród 500 największych polskich przedsiębiorstw tworzących publikowaną rokrocznie przez „Rzeczpospolitą" Listę 500 jest zaledwie 117 firm giełdowych? Sam fakt, że giełda pod względem kapitalizacji umacnia swoją pozycję wśród giełd regionu głównie dzięki ofertom Skarbu Państwa, może mieć znaczenie jedynie piarowe. Z punktu widzenia powstania ewentualnego centrum finansowego nic jednak nie znaczy. Czas, kiedy na rynku operatorów giełdowych dokonywał się proces fuzji i przejęć, GPW z różnych powodów przespała. Teraz w pojedynkę będzie musiała stawić czoła alternatywnym platformom obrotu, które z czasem mogą zacząć zabiegać również o spółki z GPW.