Niedawno Bruksela zakazała na przykład niektórych transakcji kontraktami CDS. W podstawowej formie, instrumenty te stanowią polisę ubezpieczeniową dla wierzyciela na wypadek niewypłacalności dłużnika, np. rządu. Ale nagminnie kupowane są także przez inwestorów, którzy nie posiadają wcale ubezpieczanej wierzytelności, np. obligacji skarbowych. Sądzą jednak, że ryzyko niewypłacalności dłużnika będzie rosło, co pozwoli im polisę drożej odsprzedać. I to właśnie takich „nagich" transakcji CDS-ami zakazała Bruksela. Uznała, że instrumenty te powinny być wykorzystywane tylko w celach ubezpieczeniowych – bo w tej roli są użyteczne – nigdy zaś w celach spekulacyjnych – bo w tej roli, twierdzą unijni regulatorzy, przyczyniły się do eskalacji kryzysu fiskalnego w strefie euro.

Podobną logikę stosują regulatorzy za oceanem. W połowie października amerykańska Komisja ds. Handlu Towarowymi Kontraktami Terminowymi (CFTC) wprowadziła restrykcje dotyczące obrotu tymi instrumentami przez podmioty, które bezpośrednio surowców nie wykorzystują, czyli banki i fundusze inwestycyjne. Tacy inwestorzy traktują kontrakty terminowe jako zakłady dotyczące kierunku zmian cen surowców, a nie, jak np. koncerny paliwowe i chemiczne, jako zabezpieczenie przed nadmiernymi wahaniami tych cen. Innymi słowy, zdaniem CFTC kontrakty terminowe na surowce w rękach inwestorów niczemu nie służą, czyli są bezużyteczne, podobnie jak kontrakty CDS w rękach tych, którzy nie posiadają obligacji do ubezpieczenia.

Tyle, że – jak wskazuje Chesterton – człowieka od zwierzęcia odróżnia właśnie jego zamiłowanie do czynności i przedmiotów bezużytecznych: wszelkiego zbytku, sztuki czy np. kibicowania. Co więcej, na zaspokajaniu tych niepraktycznych potrzeb ludzkich w dużej mierze opiera się dziś rozwój gospodarczy Zachodu. Gdyby nie one, nikt nie kupiłby iPhone'a tylko dlatego, że jest ładniejszy niż jego stary telefon, i nie wsparłby w ten sposób produkcji i zatrudnienia. W pewnym sensie to, co na pozór bezużyteczne, bywa więc użyteczne.

Tak samo jest w przypadku spekulacji finansowych, i dlatego trudno zgodzić się z utyskiwaniami Komisji Europejskiej i CFTC, że taka aktywność jest nie tylko bezużyteczna, ale też jednoznacznie szkodliwa. Zgoda, że ubezpieczanie się na wypadek niewypłacalności rządu, gdy nie posiada się jego obligacji, przypomina kupowanie polisy na wypadek pożaru domu sąsiada, co zachęca do jego podpalenia. Ale jednocześnie nagi handel CDS-ami, podobnie jak kontraktami terminowymi, zapewnia płynność na rynkach tych instrumentów, dzięki czemu mogą one być wykorzystywane w celach ubezpieczeniowych. Możliwość inwestowania w surowce po przez kontrakty, bo inaczej na ogół się nie da, ułatwia z kolei zabezpieczenie się przed inflacją, a w efekcie łagodzi obawy przed ekstremalnie łagodną polityką pieniężną, prowadzoną dziś przez zachodnie banki centralne.

Trudno więc uniknąć wrażenia, że „spekulacja" jest na celowniku regulatorów, bo źle się kojarzy. Tyle, że łatka ta stosuje się do wielu czynności, o których zwykle w tych kategoriach nie myślimy. Na masową skalę spekulowali ci, którzy zaciągnęli kredyty walutowe (obstawiali scenariusz umocnienia złotego), a w pewnym sensie – jak dowodził w „Interwencjonizmie" Ludwig von Mises – spekuluje też większość bezrobotnych. Nie przyjmują każdej oferty pracy, bo liczą, że znajdą lepiej płatną, w dogodniejszej lokalizacji i bardziej odpowiadającą ich zainteresowaniom czy wykształceniu. Zakazy bezużytecznej spekulacji nie są może - jak sugerowałby wyimek z  „Heretyków" - wymierzone w istotę człowieczeństwa, ale ilustrują, jak krótkowzroczne bywa stereotypowe myślenie.