Na upartego zatem można by twierdzić, że Unia Europejska, jako całość, znalazła się w stanie recesji. Nawet jednak bez owego uporu trudno by europejską sytuację gospodarczą uznać za dobrą. 25 milionów bezrobotnych (11 proc. – na tle tej średniej Polska z wskaźnikiem, liczonym wedle metodologii Eurostatu, 9,9 proc. wygląda wcale dobrze) czy spadający do najniższego od lat poziomu kurs euro są wystarczającymi symptomami tego, że Europa światową lokomotywą wzrostu nie jest.
W tej sytuacji nie dziwi, że najwięksi z wielkich w UE przed szczytem G8 oświadczyli, że „ich celem jest zarówno polityka oszczędności, jak i wzrost gospodarczy". Oświadczyli, bo co mieli powiedzieć. Nie mogli przecież stwierdzić, że zawarli tajny pakt zmierzający do stworzenia w Europie „strefy bezwzrostowej".
Tyle tylko, że od słów produkcji nie przybywa, a Unia ma bardzo małe możliwości pobudzania wzrostu. Polityka monetarna jest – przy ujemnej realnej stopie procentowej wynoszącej minus 1,5 i ukradkiem prowadzonej emisji pustego pieniądza - wyciśnięta do granic możliwości. Polityka fiskalna krajów członkowskich niczego pobudzić nie może, bo wszystkie kraje znacznie przekroczyły rozsądne granice deficytu i zadłużenia sektora rządowego. Zostaje zatem budżet Unii oraz polityka sektorowa,
Tyle, że budżet UE to do prawdy grosze, a na dodatek te same kraje, które są za pobudzeniem wzrostu, chcą go zmniejszyć i to w jedynej inwestycyjnej części jaką jest polityka spójności. Natomiast w polityce sektorowej trwa wielki skandal jakim jest walka z ociepleniem klimatu i emisją dwutlenku węgla. Napisano już o tym wiele wskazując zarówno na brak twardych dowodów na samo ocieplenie klimatu, jego związek z konwencjonalną produkcją energii oraz konsekwencji redukcji tylko w Unii (w sytuacji, kiedy Chiny i Stany Zjednoczone do wygaszania elektrowni wcale się nie palą).
Wydawać się mogło, że wszystko to, w połączeniu z ambitną koncepcją realizacji modnego przed laty „zerowego wzrostu gospodarczego" stwarza znakomitą okazję do wyprawienia polityce klimatycznej cichego pogrzebu i reklamowania jako wystarczającego sukcesu faktu, że w ostatnim roku emisja CO2 w Unii zmniejszyła się o 2 proc. Komisja Europejska idzie jednak w zaparte i z ociepleniem klimatu chce walczyć aż do momentu zlikwidowania ostatniej elektrowni węglowej. Tyle tylko, że – na przykład dla Polski - oznacza to zmniejszenie PKB do roku 2020 o 8, a do roku 2030 o 15 proc. Dla krajów, w których energetyka węglowa ma mniejszy udział wskaźniki te byłyby zapewne nieco niższe. Nie ma jednak takiego kraju, w którym podwyższenie kosztów produkcji energii wzrost gospodarczy by pobudzał.