To dobra wiadomość dla tych, których nie stać na zakup własnego M-ileś w mieście, w którym pracują, a banki nie były dotąd skore do współfinansowania inwestycji. Ze względu na niższe ceny za metr kwadratowy kredyty na mieszkania w Łodzi, Żyrardowie czy Gorzowie też są łatwiej dostępne niż w stolicy, Wrocławiu, Krakowie czy Gdańsku. Jest też szansa, że dzięki napływowym, o ile nie będą traktować swoich świeżo nabytych czterech ścian wyłącznie jako sypialni, niektóre spośród mniejszych polskich miast, które dotąd nie przodowały w statystykach szybkiego rozwoju, głównie na skutek odwrotnych migracji – „za chlebem" do dużych miast, zaczną na nowo tętnić życiem.

Ten trend – szukanie lokum na obrzeżach zbyt drogich metropolii – widoczny w Polsce zresztą już od jakiegoś czasu,  ma jednak też swoje minusy. Największym jest wyludnianie się centrów dużych miast – po dwudziestej drugiej okna budynków świecą pustkami, miejsca kawiarni, małych sklepów i zakładów usługowych zajmują głównie banki, firmy ubezpieczeniowe i urzędy. Pół biedy, jeśli dzieje się to w miastach atrakcyjnych turystycznie, ze zwartą tkanką miejską i wyraźnie zaznaczonym centrum, jak Kraków czy Wrocław. Gorzej z takimi jak Warszawa, pozbawionymi owego centrum w tradycyjnym znaczeniu. Dlatego w Europie Zachodniej widać już tendencję odwrotną. Władze miejskie, zaniepokojone wspomnianym zjawiskiem, rewidują swoją politykę, orientując się na potrzeby ludzi. Stąd nadrabianie błędów z poprzednich dekad i tworzenie w centrach przestrzeni dla mieszkańców: poszerzanie trotuarów, uspokajanie ruchu, wprowadzanie zieleni przyulicznej, odnawianie parków i placów zabaw. Alternatywny dla samochodów transport publiczny: czyste tramwaje, konstrukcyjnie przypominające dzieła sztuki, drogi rowerowe uzupełniane strefami spokojnego ruchu. I cieszące oko detale, jak rodzaj zieleni, gatunek posadzki, meble miejskie czy WiFi dostępne w komunikacji miejskiej. Powrót do centrum uchodzi za świadectwo konkurencyjności – jest dowodem na dobrą urbanistykę, wysoką jakość życia i stwarza szansę na rozwój branż wysokich technologii, których pracownicy mogą przebierać w ofertach zatrudnienia i wybierają miejsca, gdzie będą się czuć najlepiej. To działa - prawdziwy boom na powroty do centrów metropolii widać od 2000 r. W skrajnych przypadkach, jak w niemieckim Fryburgu Bryzgowijskim, do miasta przeprowadza się już więcej osób z przedmieść i ośrodków podmiejskich, niż tam ucieka.

Miejmy nadzieję, że nasi urzędnicy też wyciągną wnioski z tych doświadczeń. Na razie niestety nie widać zbyt wielu zachęt, które pomogłyby zatrzymać nowych miejskich emigrantów, zmierzających w odwrotnym kierunku niż przed laty, tym razem „za mieszkaniem".