W życiu bowiem często bywa, że najdłużej trwa coś, co na zdrowy rozum powinno dawno się skończyć. Politycy robiący swój elektorat na szaro zazwyczaj ponownie wygrywają wybory, starym urządzeniom zdarza się działać dłużej niż fabrycznie nowym, a ludzie się nienawidzący potrafią dobrze współpracować. To niepisane prawo dziejowe może przesądzić o tym, że Grecja pozostanie w strefie euro.

Przynajmniej jeszcze przez jakiś czas. Co prawda cały czas europejscy politycy podgrzewają napięcie, ale wiadomo, że w końcu dla świętego spokoju dadzą Grecji pieniądze na spłacenie wierzycieli żądając w zamian spełnienia szkodliwych dla wzrostu gospodarczego żądań, o których z góry wiadomo, że nie mogą zostać spełnione. Kanclerz Merkel nie zależy przecież na tym, by wyrzucić z hukiem Grecję w samym środku europejskiej recesji, tuż przed spadkiem USA z fiskalnego klifu.

Ludzie spostrzegawczy i złośliwi żartują, że jest jeszcze jedna wskazówka mówiąca o tym, że decydenci z Brukseli i Frankfurtu chcą ciągnąć projekt o nazwie „strefa euro". Na nowych banknotach euro znajdzie się wkrótce wizerunek Europy – postaci z greckiej mitologii. Miał on tam się znaleźć już wcześniej, ale wywołało to zbyt wiele kontrowersji. Czy Europa ma być bowiem nordycką blondynką opowiadającą się za dyscypliną fiskalną czy nieco bardziej prosocjalną śródziemnomorską brunetką? Argumenty historyczne mówiące, że Europa była księżniczką fenickiego Tyru (obecnie Liban), a więc semicką brunetką nie zakończyły sporu. Wobec tego zdecydowano się umieścić na banknotach euro nieistniejące (by nikogo nie wyróżniać) mosty i bramy.  To, że Europa w końcu trafiła na banknoty (z „kompromisową" fizjonomią przypominającą szefową MFW Christine Lagarde) może więc wskazywać, że coś jest na rzeczy. Pytanie tylko, czy porywający ją byk będzie przypominał szefa EBC Mario Draghiego czy niemieckiego ministra finansów Wolfganga Schaeuble?